środa, 22 października 2014

{4} Adrenaline

Z punktu widzenia Justina:

Wyglądała tak słodko, kiedy upierała się i nie chciała wracać do domu. Gdybym mógł oszczędziłbym jej tego problemu i zabrał do siebie, jednak nie mogłem. Uśmiechnąłem się w jej kierunku, po czym mocno przytuliłem i cofnąłem w kierunku samochodu. Alfredo rozmawiał przez telefon, z jego miny wywnioskowałem, że jej coś na rzeczy. Czekałem, aż zamkną się za nią drzwi, abym mógł wsiąść do samochodu i pojechać do siebie.

Droga minęła w mgnieniu oka. Nie zamieniłem z chłopakiem ani słowa. Weszliśmy do domu po czym wygodnie usadowiłem się na kanapie, chcąc zadzwonić do Madison. Nie odebrała. Przekląłem pod nosem i udałem się do kuchni po piwo i ponownie wróciłem do swojej pozycji.

- Jak długo masz zamia to ciągnąć? - spytał poważnym tonem Fredo.
- O co ci chodzi? - kompletnie nie wiedziałem o czym mówi.
- Raczej o kogo - usiadł obok mnie - co zamierzasz z nią dalej robić?
- Nic, a co mam z nią robić? Nie planuje z nią przyszłości i zakładania rodziny - zaśmiałem się.
- Mam nadzieję - wyciągnął nogi na stół - dzwonił Luke jak się żegnaliście.
- Czego chciał? - warknąłem na samą myśl o tym człowieku.
- Mamy jutro przyjechać tam gdzie zawsze. Powiedział, że na nas liczy i nie możemy go wystawić - wyrzucił po czym poszedł w kierunku kuchni. Fredo nienawidził faceta tak samo jak ja. Jednak nie mogliśmy nic zrobić, to dzięki niemu mamy pieniądze i dach nad głową.
- Jutro?! - krzyknąłem z frustracji - na jutro omówiłem się z Madison, obiecałem jej - powiedziałem nieco ciszej.
- To przełożysz plany albo w końcu odpuścisz - popatrzył obojętnie i wzruszył ramionami.
- Albo zabiorę ją ze sobą - Fredo wypluł przed siebie piwo o mało mnie nie opluwając.
- Tobie chyba całkiem odbiło. Chcesz wciągać obcą ci osobę do tego gówna? Dobrze wiesz jak Luke i jego ludzie zareagują na osobę w naszym towarzystwie, do tego jeszcze ona jest dziewczyną. Ładną dziewczyną - dał mi do zrozumienia, że mój pomysł jej kompletnym niewypałem.
- To co mam w takim razie zrobić?
- Odwołać spotkanie? - posłał mi spojrzenie po czym wszedł na górę po schodach.

Stałem przez chwilę w tej samej pozycji i oblizałem usta. Jednak Fredo miał rację, nie mogłem jej tego zrobić. Nie mogłem wciągnąć jej do gówna, z którego sam nie umiem teraz wyjść. Pożałowałem w tej chwili tego, że w ogóle wyszedłem razem z Madison.

Z punktu widzenia Madison:

Uśmiechnęłam się w kierunku chłopaka zanim wszedł do samochodu i odjechał. Przekręciłam klucz w zamku i po cichu starałam się wejść po schodach do swojego pokoju. Zdjęłam buty, a marynarkę powiesiłam na wieszaku. Przechodziłam przez salon kiedy zapaliło się światło i dostrzegłam siedzącą mamę na krześle. Po jej minie mogę wywnioskować, że nie była zadowolona i oczekiwała mojego powrotu. Spojrzałam na nią z dziwnym wyrazem twarzy.

- Gdzie byłaś? - spytała obojętnie.
- Och cześć mamo, ciebie również miło widzieć - posłałam jej sztuczny uśmiech, który w rezultacie zdenerwował ją jeszcze bardziej.
- Spytałam gdzie byłaś - powiedziała nieco ostrzejszym tonem - podobno poznałaś chłopaka.
Wszystko ułożyło się w jedną całość. Mama nie była zdenerwowana moim powrotem, była nastawiona przeciwko mnie co na pewno jest zasługą moją brata. Przeklęłam go w nerwach i wypuściłam powietrze. Postanowiłam skłamać.
- Poznałam, ale wracam od... em... Ellie - starałam się brzmieć jak najbardziej szczerze.
- Nie kłam Madison. Dzwoniłam do niej jak tylko twój brat poinformował mnie o twoim wyjściu z tym chłopakiem - zrobiła nacisk na słowo "chłopak".
- Aha więc to o to chodzi? - położyłam ręce na biodra - słuchasz wersji Daniela i wyżywasz się na mnie nie wysłuchując tego co mam do powiedzenia? - spytałam z niedowierzaniem.
- Dobrze wiesz, że nie o to chodzi. Daniel powiedział, że nie jest dla ciebie odpowiedni, dlatego mam zamiar z tobą porozmawiać, ale jak widzę wszystko utrudniasz! - spojrzałam na nią z dziwnym wyrazem twarzy. Rzadko kiedy kłóciłam się z własną matką, ba. Ja rzadko kiedy z nią rozmawiałam, nigdy nie było jej w pobliżu i równie dobrze to samo mogłam powiedzieć o tacie. Więcej nie było ich w domu jak byli i byłam skazana na obecność mojego brata.
- Skąd Daniel może wiedzieć, skoro on nawet nie wie jak wygląda i jak ma na imię? Ocenia go tylko po tym, gdzie mieszka. Czy to nie ty uczyłaś, że najpierw trzeba kogoś poznać, aby oceniać? Widzę, że szybko zmieniasz zdanie i jeśli to koniec to chcę iść do siebie - wyrzuciłam po czym skierowałam się w stronę schodów.
- Nie tym tonem moja panno i wróć mi tu w tej chwili! - krzyknęła niemal z frustracji - nie pozwolę, abyś unosiła w tym domu kiedykolwiek na mnie głos - zaśmiałam się.
- A czy ja uniosłam głos? Powiedziałam ci jedynie prawdę, ale jak widzę nie umiesz przyznać się do błędu zupełnie jak Daniel - powiedziałam na jednym tchu - gdzie jest tata?
- Tata siedzi jeszcze w biurze i wróci w nocy. Ta rozmowa nie jest skończona i uwierz, że on również dowie się o twoim zachowaniu - powiedziała, po czym dała mi do zrozumienia, że mogę już iść. Popatrzyłam na nią przez chwilę i bez zawahania oddaliłam się.



Obudziłam się nerwowa nie tylko dlatego, że mój brat zachował jak nie powiem kto zeszłej nocy mówiąc mamie o wszystkim, ale gównie dlatego, że nie ominie mnie dzisiaj dalsza część rozmowy, w której tym razem uczestniczyć będzie tata. Nie miałam ochoty wstawać z łóżka, dopóki w moich drzwiach nie zobaczyłam osoby, której wizyta zszokowała mnie bardziej niż mogłabym sobie to wyobrazić. Przetarłam zaspane oczy, aby dostrzec muskularną budowę ciała, która należała do Josha. Stał w moich drzwiach opierając się o framugę i po prostu na mnie patrząc.

- Co tutaj robisz? - wyrzuciłam z siebie
- Przyszedłem porozmawiać - wzruszył ramionami i usiadł obok mnie na łóżku.
- Napisałeś, że potrzebujesz czasu.
- Minęły cztery dni, Madison - wypuścił powietrze. - przyszedłem przeprosić.
- To chyba ja powinnam cię prze... - chłopak położył palec na moich ustach. - daj mi mówić, proszę.

Poddałam się i oparłam wygodnie o zagłowię łóżka. Chłopak długo siedział z głową w dół, wydawał się spięty. Dając mu czas na myślenie sama zaczęłam robić to samo. Nie miałam pojęcia co zaraz mi mowie, czy jego wiadomość mnie zaskoczy czy wręcz przeciwnie. Chwyciłam telefon z szafki nocnej, który powiadomił mnie o nieodebranym połączeniu od Justina. Usnęłam wczoraj tak szybko, że nawet nie zauważyłam kiedy dzwonił. Przygryzłam lekko wargę, wynurzając się z łóżka postanowiłam oddzwonić. Odchodząc na wystarczającą odległość, aby Josh mnie nie słyszał, połączyłam się z numerem chłopaka. Tupałam nerwowo nogą, aż po czwartym sygnale odebrał.

- H-halo - powiedział zaspanym głosem, na co zasmuciłam się.
- Och, nie wiedziałam, że śpisz. Zadzwonię po...
- Nie szkodzi, coś się stało? Czemu dzwonisz tak rano? - wydawał się rozbudzać.
- Po prostu wczoraj usnęłam strasznie szybko i nawet nie zauważyłam, że dzwoniłeś. Chciałam spytać o co chodziło - starałam się powiedzieć najmilszym tonem głosu, na co chłopak lekko zachichotał.
- W sumie to już nie pamiętam - ziewnął - ale mam dla ciebie smutną wiadomość.
Zrobiłam grymas na twarzy i wyjrzałam na Josha, który chyba poszedł skorzystać z łazienki.
- Co-co się stało? - spytałam zaniepokojona.
- Och nic takiego, po prostu nie dam rady dzisiaj się spotkać, bo em.. mam obiad u rodziców, a nie widziałem ich od dawna. Chyba rozumiesz i jeszcze raz przepraszam.
- Nie, nic się nie stało. Dzięki, że mówisz - spojrzałam na Josha, który starał się wyszukać mnie wzorkiem. - muszę kończyć i jeszcze raz nic się nie stało, miłego dnia - powiedziałam po czym zakończyłam rozmowę. Zasmucił mnie fakt, że nie zobaczę dziś jego twarzy, ale przecież to tylko dziś, prawda? Uśmiechnęłam się i poszłam do Josha.

- Jestem już. Przepraszam, ale musiałam pilnie zadzwonić - posłałam chłopakowi serdeczny uśmiech.
- Czyli możemy już na spokojnie porozmawiać? - usiadł dając mi do zrozumienia, abym zrobiła to samo - słuchaj... przepraszam za moje zachowanie u Belli. Po prostu nie wiem skąd ten dupek się wziął, nagle cie gdzieś wyciąga, a potem jak dzwonię to odbiera i ma do mnie pretensje. Przepraszam, jeśli poczułaś się w jakiś sposób urażona czy coś... - podrapał się nerwowo po karku - po prostu nie umiem pogodzić się z faktem, że on miał ciebie wtedy, kiedy ja nie mogłem - przygryzł nerwowo wargę i spojrzał na mnie. Zrobiłam duże oczy. Czy on chce mi właśnie wyznać miłość? Serce zaczęło mi bić szybciej, a umysł ogarnął niepokój. Sama tego chciałam parę dni temu, ale teraz? Poznałam Justina i nie wiem czy nadal mam ochotę brnąć w to, czego między mną, a Joshem jeszcze nie ma.
- Josh, ale o czym ty mówisz? - udałam głupią.
- Zostaniesz moją dziewczyną?


Z punktu widzenia Justina:

Czułem się źle. Nie, czułem się gorzej. Czułem się tak totalne gówno. Okłamałem ją w tak okropny sposób, że poczułem się cały brudny. Nie rozumiem swojego zachowania. Traktowałem tak każdą dziewczynę, rozkochiwałem w sobie, a po paru dniach zostawiałem. Jednak w niej było coś co mnie szokowało. Zachowałem się jak ostatni kretyn, wrzuciłem ją do wody, pobiłem jej przyjaciela, a do tego prawie dopuściłem, aby jakiś kretyn ją skrzywdził. Wzdrygnąłem się na samą myśl tego, co on miał w planach i co by się stało gdybym nie zjawił się na czas. Jednego byłem pewien. Nie zasługiwała na to, abym ją okłamał i to w taki sposób. Postanowiłem, że gdy tylko skończę robotę dla Luke'a od razu zadzwonię i powiem, że jestem wolny. To jedyny sposób, aby nie stracić jej zaufania, a co ważniejsze - jej samej.

Po wzięciu prysznica i przygotowaniu się psychicznie i fizycznie na dzisiejszy wieczór zszedłem po schodach, gdzie w salonie krzątał się Fredo. Zaśmiałem się na widok chłopaka, który paradował w bokserkach ze Sponge Bob'em. Serio, który chłopak w wieku dwudziestu lat chodzi w czymś takim? Alfredo jest starszy ode mnie o dwa lata. Poznaliśmy się będąc gówniarzami, mieszkaliśmy razem w Stratford i razem mieszkamy w Nowym Jorku. Fredo jest dla mnie jak brat, od zawsze mogłem na niego liczyć, a on na mnie. Nigdy się nie kłóciliśmy, choć obydwaj mamy ciężkie charaktery. Pokiwałem jeszcze głową zanim usiadłem na kanapie.

- Za godzinę mamy być na miejscu, a ty paradujesz jak pedofil w czymś takim - wskazałem ręką na jego bokserki. Posłał mi gniewne spojrzenie po czym poszedł do swojego pokoju. Zamknąłem na chwile oczy, aby móc raz jeszcze potwierdzić w głowie swój plan. Jadę, robię co mam zrobić, dzwonię do Madison i spędzamy romantyczny wieczór. Tak, ta opcja bardziej do mnie przemawia niż propozycja Fredo. Spojrzałem na telefon, aby upewnić się ile mam czasu. Dochodziła osiemnasta, za pół godziny powinniśmy być u Luke'a, zabawa potrwa jakieś dwie godziny czyli o dwudziestej mogę spokojnie zadzwonić do Madison. Nie wspominała o tym, aby miała jakieś plany, więc jedyne co mi pozostało to czekać.

Fredo zbiegł po schodach łapiąc kluczyki od samochodu i dając mi do zrozumienia, że najwyższy czas wychodzić. Luke nie lubił jak się spóźnialiśmy, a my nie chcieliśmy dawać mu powodu do nerwów. Powód był jeden i krótki: wystarczyło jego słowo, a nasza dwójka byłaby sześć metrów pod ziemią.

- Stresujesz się? - spytał Fredo kiedy byliśmy prawie na miejscu.
- Za każdym razem się stresuje, dobrze o tym wiesz. Nigdy nie wiadomo czy wyjdziemy z tego żywi - zaśmiałem się ironicznie w kierunku przyjaciela. Spojrzał na mnie, po czym jego wzrok wrócił na drogę.

Pewnie zastanawiacie się jakie zadania wydaje nam nasz "szef". Ścigamy się. Jednak nie są to zwykłe wyścigi, w których wygraną jest puchar. Tutaj walczysz o przetrwanie, nigdy nie masz gwarancji, że wyjdziesz cało i żaden kretyn nie postanowi cię zabić. Póki co los nad nami sprzyja, od ponad dwóch lat reprezentujemy Luke'a i trzeba przyznać, że nigdy nie udało nam się przegrać. To cholernie ciężka robota, ale wysoko płatna. Z każdą wygraną nasza wypłata wzrasta o prawie pięćdziesiąt procent. Od zawsze lubiłem adrenalinę i szybkie samochody więc od razu przyjąłem tą fuchę. 

- Moje pieski - rzucił w naszym kierunku Luke, kiedy wysiedliśmy z samochodu i skierowaliśmy się w jego stronę. Stał w swoich czarnych okularach, przez które nigdy nie można było dostrzec oczu. Pracuję u niego tak długo, a do tej pory nie wiem jakiego koloru są jego źrenice. Ubrany tradycyjnie w białą marynarkę i spodnie, rozpięta do połowy koszula w odcieniu czerni i złoty łańcuch, który ważył chyba dobre parę kilogramów. Facet był lekko siwy, w końcu miał ponad sześćdziesiąt lat. Na jego twarzy pojawił się szeroki uśmiech, kiedy tylko stanęliśmy z nim oko w oko - wiedziałem, że mogę na was liczyć - podał nam rękę.

Ulica była pusta, nie muszę chyba mówić, że to co robimy jest nielegalne i gdyby tylko policja pojawiła się na miejscu, każdy z nas poszedłby siedzieć. Jak mówiłem, to nie są zwyczajne wyścigi dla szczeniaków. Tu liczy się szybkość i umiejętność prowadzenia samochodu. Jeden zły manewr kierownicą, a od razu kończysz swoje życie. Cholernie nienawidzę swojej roboty i pracodawcy.

- Jakie jest nasze zadanie? - spytałem, kiedy tylko puścił moją dłoń. Uśmiech ponownie wrócił na jego twarz. Lubił nasze zaangażowanie i fakt, że robimy to co nam każe.
- Wygrać - odpowiedział.
- Zawsze to robimy - wtrącił się Fredo.
- Ależ wiem kochani, ale dzisiaj stawka jest wysoka. Założyłem się z David'em o grube pieniądze, więc chyba nie muszę przypominać o tym, że jeśli nie wygracie możecie żegnać się z życiem - w moich oczach pojawił się strach, a Fredo przygryzł wargę. Jak mówiłem, facet był bezwzględny.
- Jeśli wszystko przebiegnie po mojej myśli dokładam pięćdziesiąt procent wygranej, ale to już wiecie. Jednak jeśli postanowicie mnie zawieść - spojrzał w moim kierunku - możecie spierdalać z tego kraju, ale moi ludzie i tak was znajdą. 
- Jaki mamy samochód? - spytałem. Luke był na tyle nadziany, że z każdym wyścigiem sprowadzał nowy samochód, a zepsute wywalał jak paczkę po fajkach. Wyszczerzył się po czym wskazał ręką kierunek którym ruszyliśmy. Moim oczom ukazał się całkiem nowy Nissan GT-R z bieżącego roku. Jego czarny lakier lśnił nawet w ciemnościach. Podziwiałem go, że był w stanie wydać kilkaset tysięcy na samochód, który po skończonej zabawie lądował na złomie. Oblizałem usta i podszedłem do samochodu otwierając drzwi od strony kierowcy i wszedłem do środka. Maszyna przepełniona była zapachem nowości, a skórzane fotele świeciły się jakby były wysmarowane olejem. 
- Masz zamiar prowadzić? - Luke oparł się o otwarte drzwi i przejechał ręką po kierownicy.
- Nie, to działka Fredo. Ja dbam o naszą dupę - wyszedłem i wypuściłem głośno powietrze. Widząc moje zdenerwowanie wyciągnął kluczyki i rzucił do mojego przyjaciela.
- A teraz tak na serio moje pieski. To bardzo ważny wyścig dla mnie i moich ludzi. Jesteście moimi najlepszymi przyjaciółmi i powinniście cieszyć się faktem, że to was wybrałem. 
- Nie jest ci szkoda tego samochodu? - spytałem jeszcze raz nie wierząc w jego lekkość wydawania pieniędzy. Zaśmiał się tak głośno, że ludzie z drugiego końca ulicy odkręcili głowę w naszym kierunku.
- Och Justin, zawsze kochałem twoje poczucie humoru - wytarł łzę spod oka - po wygranej będę mógł kupić sobie dziesięć takich samochodów, zniszczyć je, a na drugi dzień kupić kolejną dziesiątkę i tak przez dobry tydzień. Myślisz, że siedziałbym w tym gównie, gdybym miał wygrywać po kilkaset dolarów? Założyłem się z David'em o parę milionów - położył rękę na moim ramieniu - dlatego macie wygrać, albo wasze ciała zaginą z dniem jutrzejszym. Ruszacie za dziesięć minut, zostawiam was i liczę na waszą wygraną - odszedł i zostawił nas samych z tym cackiem.

Spojrzałem na Freda, który wydał się być tym tak samo wstrząśnięty jak ja. To nie pierwszy raz kiedy w grę wchodziła spora kasa, ale nigdy nie zależało mu na wygranej jak dziś. Byłem pewien naszych możliwości, ale mimo wszystko poczułem stres.





Z punktu widzenia Madison:

Josh opuścił mój pokój po niecałej godzinie. I tak, zgodziłam się. Oficjalnie od paru minut nie jestem singlem, jestem dziewczyną Josha. Ale czy ja faktycznie tego chciałam? Czy faktycznie nadal czułam do niego to, co czułam przez poznaniem Justina? Myśli w mojej głowie toczyły walkę. 

Z racji tego, że Justin miał dzisiaj kolację z rodzicami postanowiłam spędzić wieczór z moim nowym chłopakiem. Zdziwił mnie kiedy powiedział, że miejsce do którego się udamy będzie niespodzianką. Cóż, na pewno nie zaskoczy mnie tak, jak zaskoczył mnie Justin zabierając na jeden z najwyższych budynków Nowego Jorku. Obiecał przyjechać po osiemnastej, więc miałam jakąś godzinę, aby wyszykować się na naszą randkę, chyba randkę. Tradycyjnie przed rozpoczęciem przygotowań poszłam i wzięłam szybki, odświeżający prysznic. Wychodząc, wyjęłam kosmetyki i poszłam do pokoju po wybrane ciuchy. Wróciłam z powrotem do łazienki, aby nałożyć makijaż i ujarzmić swoje włosy, które obecnie ich nie przypominały. Po dłuższej walce wyprostowałam je, a usta przeciągnęłam czerwoną szminką. Kochałam swoje odbicie w lustrze, nie weźcie mnie za narcyza, nigdy w życiu. Użyłam ulubionych perfum i weszłam do pokoju po telefon. 

Od: Josh
Będę za 5 minut, możesz wychodzić.

Zablokowałam komórkę i wsunęłam w przednie kieszenie. Wypuściłam powietrze i zeszłam na dół, gdzie ku mojemu zaskoczeniu cała rodzina wylegiwała się w salonie oglądając durne programy telewizyjne. Moja mama ucieszyła się na fakt, że ja i Josh jesteśmy parą. Od zawsze go lubiła, również jak mój tata. Ale czy ja lubiłam go wystarczająco, aby zostać jego dziewczyną? Ta myśl chyba będzie mnie dręczyć do trzydziestki. Ucałowałam ich na pożegnanie i wyszłam przed dom.

Josh stał już pod domem i uśmiechnął się na mój widok. Odwzajemniłam jego uśmiech i podeszłam w jego stronę, kiedy złożył delikatny pocałunek na moim policzku. Możecie uznać mnie za wariatkę, ale jego wargi nawet w dwudziestu procentach nie były tak miękkie jak wargi Justina.
- Ślicznie wyglądasz kochanie - uśmiechnął się i ponownie pocałował mój policzek. Josh ubrany w jasne rurki i koszulkę polo nie wyglądał tak dobrze jak Justin w dniu, kiedy mnie odbierał - jest mały problem, Madison. Możesz wziąć samochód? - podrapał się nerwowo po karku. No tak, Josh nie odebrał jeszcze prawka.
- Jasne - skinęłam głową i wygrzebałam kluczyki z torby. Otworzyłam garaż i poszłam po samochód zostawiając Josha stojącego przed domem.

- Wciąż nie wiem dokąd mam jechać - uśmiechnęłam się, kiedy obydwoje wyjeżdżaliśmy spod mojego domu. Wytłumaczył mi mniej więcej gdzie jechać i w sumie nadal nie wiedziałam co to za miejsce. Postępowałam zgodnie z jego wskazówkami, aż koło dziewiętnastej dojechaliśmy do celu. Przełknęłam cicho ślinę kiedy zdałam sobie sprawę, że wjeżdżamy w opustoszałą dzielnicę, a następnie wyjeżdżając na ulicę, na której roiło się od różnego rodzaju samochodów.
- Dobrze dojechałam? - spytałam zdezorientowana.
- Tak, kocham wyścigi więc chyba żaden problem, aby trochę je pooglądać? - otworzył drzwi i wyszedł, a ja zrobiłam to samo. To zdecydowanie nie było miejsce dla mnie. Ledwo co potrafiłam kierować swoim samochodem, a oglądanie innych nie było moim hobby. Jednak, aby nie robić przykrości mojemu chłopakowi postanowiłam udawać, że pomysł spodobał mi się. Mało romantyczne miejsce, prawda? Rozejrzałam się po terenie i jedyne co rzuciło mi się w oczy to cała masa samochodów i ludzi. Pierwszy raz jestem w takim miejscu i na pewno jest to mój ostatni. Rodzice na pewno nie pogłaskaliby mnie po głowie, kiedy dowiedzieliby się o tym, gdzie ich wymarzony partner dla córki zabrał ją na pierwszą, oficjalną randkę. Cholera, ja nadal nie wiem czy to randka. Josh widząc moje zakłopotanie podszedł do mnie i objął mnie ręką. Powstrzymując się przed strąceniem jego dłoni, grzecznie podążałam tam gdzie prowadził. Moim oczom ukazał się samotny chłopak opierający o samochód, który na nasz widok wyszczerzył zęby. Nigdy go nie widziałam, ale na moje oko był w naszym wieku. Podeszliśmy do niego, a on od razu uściskał Josha.
- Dobrze, że jednak jesteś. Za 10 minut wszystko się zaczyna - popatrzył na niego, aż w końcu jego wzrok spoczął na moim ciele - ty musisz być Madison, prawda? Josh wiele mi o tobie nie mówił - wyciągnął dłoń w moim kierunku potrząsając nią.
- Cóż, nie mogę powiedzieć tego samego - uśmiechnęłam się lekko na co chłopak odwzajemnił mój uśmiech.
- Jesteś tak ładna jak mówił - puścił oczko w moim kierunku, a mi od razu zrobiło się niedobrze.
- Dobra, starczy - wtrącił się Josh, który w tym momencie był moim wybawcą - ile osób się dziś ściga?

Chłopacy zaczęli rozmawiać na temat wydarzenia, a ja wyciągnęłam swój telefon, aby sprawdzić godzinę. Dochodziła dziewiętnasta. Złapała mnie cholerna ochota, aby zadzwonić do Justina i spytać jak mija jego kolacja, jednak rozmyśliłam się kiedy tylko Josh spojrzał na mnie. Nie mogłam tego robić. Nie mogłam być w stosunku do niego nieszczera. Schowałam telefon i objęłam go ramieniem, a on pocałował mnie w czubek głowy. Obserwowałam to co miałam przed oczami i zatrzymałam wzrok na skąpo ubranych dziewczynach, które kręciły się wokół samochodów przed nami. Zapowiada się długi i nudny wieczór.

Z punktu widzenia Justina:

Do wyścigu zostało mniej niż pięć minut. Przeżegnałem się jak przed każdym rajdem i wsiadłem do samochodu zajmując miejsce pasażera. Zapiąłem pasy i czekałem, aż Fredo wejdzie do środka i włoży kluczyki do stacyjki. Przymknąłem oczy tylko po to, aby je zaraz otworzyć.
- Nie wiedziałem, że twoja laska lubi wyścigi - zaśmiał się Fredo - a ty chyba nie wiedziałeś, że ma chłopaka - popatrzyłem na niego jak na głupiego i zastanawiałem się nad tym co właśnie powiedział.
- Jaka moja laska? - spytałem kompletnie nieświadomy tego co mówił.
- Ta, z którą byłeś ostatnio - wskazał głową kierunek, w który od razu odkręciłem głowę. Zamrugałem nie raz, nie dwa, a trzy razy, aby upewnić się, że moje oczy mnie nie mylą. Stała tam. Madison stała tam obejmując tego frajera, którego upokorzyłem na tej imprezie. Otworzyłem buzię w szerokim zdziwieniu nie będąc świadomy tego, co właśnie zobaczyłem. Po jej minie wnioskowałem, że nie była zadowolona, bo ciągle patrzyła w swoje buty, a jej chłopak wdawał się w konwersację z kimś innym. Jej widok zamurował mnie.
- Poczekaj - rzuciłem w kierunku Fredo i zacząłem odpinać pasy.
- Nawet nie ma opcji, że do niej idziesz! - warknął przytrzymując mnie. - Za minutę startujemy, a po drugie powiedziałeś, że masz kolację z rodzicami.
Ścisnąłem dłonie w pięści, a na mojej twarzy pojawiło się obrzydzenie. W tej chwili pistolet wystrzelił dając do zrozumienia, że wyścig się zaczął.

Modliłem się w duchu, aby wyjść z tego cało i podejść do niej. Pieprzyć to, że dowiedziałaby się o moim kłamstwie. Sama nie była lepsza okłamując mnie, że jest jej przyjacielem. Gotowało się we mnie, ale nie byłem w stanie nic zrobić.

- Skup się na zadaniu, a nie myśleniu o tej dziwce - Fredo wyrwał mnie z zamyśleń - sprawdź lepiej schowek i zobacz czy jest broń. Nie reagując na jego polecenie wlepiłem wzrok w szybę.
- Kurwa mać Bieber! Zrób to o co cię proszę, albo zginiemy! - krzyknął w moim kierunku, a ja spojrzałem na licznik samochodu. Jechaliśmy już z prędkością 150km/h. Szybko odrzuciłem myśli o Madison i otworzyłem schowek i sięgnąłem po pistolet. Załadowałem go i otworzyłem szybę, aby upewnić się czy jesteśmy na wystarczającym prowadzeniu. Moja głowa w tym samym momencie uderzyła o górę samochodu. Wychyliłem się na tyle, aby zobaczyć co było tego powodem. Zdałem sobie sprawę, że nasi przeciwnicy nie mają zamiaru odpuścić i uderzają o bok naszego nowego pojazdu. Sprawdzając czy aby na pewno pistolet jest załadowany, ponownie się wychyliłem i wycelowałem w ich kierunku, niestety nie trafiłem.
- Do kurwy nędzy Justin skup się, albo oni zaraz zepchną nas na pobocze! - warknął mój przyjaciel. Jechaliśmy już prawie dwieście na godzinę, co było cholernym utrudnieniem, aby strzał trafił tam, gdzie chciałem. Przymykając oko ponownie oddałem strzał. Tym razem idealnie wycelowałem w ich oponę, która od razu przyczyniła się do ich zwolnienia. Uśmiechnąłem się delikatnie oddając kolejne strzały, tym razem w przednią szybę, która automatycznie pękła.
- Dobra robota, ale nie spuszczaj ich ze wzorku - odezwał się Fredo.
Moja głowa ponownie wychyliła się zza szyby. Ich samochód zwolnił, co dało nam dużo czasu, abyśmy mogli oddalić się do bezpiecznej pozycji. Oparłem się o siedzenie i wypuściłem powietrze.
- Wygramy to - zaśmiałem się triumfalnie. Nasz samochód pędził jak szalony z prędkością ponad dwieście na godzinę. Luke spisał się i podesłał nam szybką perełkę.
- Myślisz, że będzie chciał go nam oddać? - spytał Fredo jak gdyby wiedział o czym myślę.
- Jeśli to wygramy będzie lizał nam stopy, więc samochód jest nasz.


- Moje kochane pieski! - krzyknął uradowany Luke, kiedy nasz samochód przekroczył jako pierwszy metę. Na jego twarzy zagościł jeden z największych uśmiechów jaki kiedykolwiek widziałem. Wyglądał niczym dziecko, które cieszy się nową zabawką - nigdy nie zwątpiłem w wasze możliwości panowie! - objął nas ramionami ledwo pozwalając oddychać. Ten gość był zdrowo popieprzony.
Szybko wyrwałem się z jego uścisku by rozejrzeć się i dostrzec Madison. Na moje nieszczęście nie było jej, jednak nadal stał tam ten sam koleś co wcześniej. Przepraszając Fredo i Luke'a poszedłem w jego kierunku. Zdziwił się na mój widok.

- Jezu stary, gratulacje! Od początku wam kibicowałem - krzyknął w moją stronę, kiedy zbliżyłem się do niego.
- Gdzie ona jest? - spytałem, pomijając jego pochwałę. Nie obchodziło mnie w tej chwili nic, chciałem tylko dowiedzieć się gdzie poszła i jak najszybciej ją odnaleźć.
- Kto? Madison? - spytał z nutą zainteresowania.
- Nie kurwa, twoja matka - wysyczałem.
- Dobra wyluzuj - podniósł ręce jak do obrony - nie chciała tu dłużej być i chciała wracać.
- Gdzie pojechali? - nie schodziłem z poważnego tonu głosu.
- Nie wiem. Josh coś wspominał, że mają randkę.
- Randkę? - złączyłem brwi z jedną linię.
- No randkę, od dzisiaj są parą - powiedział - ale właściwe czego od niej chcesz?
- Niczego, widziała mnie tutaj? - popatrzyłem w jego oczy, które wydawały się zakłopotane.
- Nie - odpowiedział krótko.
- I niech tak zostanie - odpowiedziałem - aha, i dzięki.

Zmiana planów. Jadę cię szukać, Madison.

_________________________________________________________________________________

Yaaaaaay, w końcu jest 4 rozdział! Wiem, że jest lipny, ale nie miałam dzisiaj zbytniej weny, ale mimo wszystko chciałam, aby pojawił się jak najszybciej. Wprowadziłam małą zmianę, mianowicie od teraz jeśli chodzi o stylizacje Madison będę dawała gotowe linki do ubrań, aby się o tym nie rozpisywać. Chcę wam też podziękować za każdy komentarz i wejście, to dużo znaczy ♥

Po drugie, jeśli ktoś z was chciałby byś informowany poprzez aska, niech zostawi login w komentarzu pod postem.

I jeśli już tu jesteście to skomentujcie, napiszcie chociaż głupią kropkę, bo nie wiem czy ktokolwiek czyta moje wypociny, w razie pytań odsyłam na aska ;)



sobota, 18 października 2014

{3} About Love

Niechętnie otworzyłam oczy, kiedy czerwcowe promienie przedostały się przez moje zasłony. Minęły dwa dni. Dwa dni od imprezy, dwa dni odkąd nie widziałam się z Ellie, dwa dni odkąd John się nie odezwał i dwa dni odkąd ostatni raz rozmawiałam z Nim. Nie wiem czemu nadal nazywam go tak tajemniczo, ale nie umiem mówić do niego po imieniu. Bynajmniej nie wtedy kiedy ja jestem u siebie, a on u siebie.

Pewnie zastanawiacie się czemu nadal do niego nie napisałam. Cóż, odpowiedź jest prosta. Nie jestem pewna czy jest jakikolwiek sens. Nie wiem czy nadal mnie pamięta, nie wiem czy tego chce, a do tego nie chcę się narzucać. Narobiłam mu wystarczająco dużo problemów tamtego wieczora. Mimo wszystko nie zachowywał się tak, jakby miał mi to za złe. Przeciwnie. Pomógł mi z moją raną, która swoją drogą jest już zagojona, jednak blizna będzie widoczna już za niedługo. To głupie jeśli powiem, że nadal czuje jego dotyk na swojej skroni?

- W końcu, ile to można spać - podszedł i ukucnął obok mojego łóżka - Krew na schroni ci zaschła. Zaraz to przemyjemy, nie martw się - uśmiechnął się, a kciukiem gładził mnie po skroni.

Może jednak powinnam się do niego odezwać? Może powinnam zadzwonić do Josha? Przeciągając się raz jeszcze na łóżku, podniosłam się i wsunęłam bose stopy w kapcie. Zakładając szlafrok weszłam do łazienki, która na całe szczęście była w moim pokoju. Wyglądam dużo lepiej niż w poranek po tym pamiętnym dniu. Rozebrałam się z piżamy i weszłam pod prysznic. Letnia woda obmywała moje ciało, nałożyłam swój ulubiony żel pod prysznic o zapachu truskawki i umyłam nim ciało. Możecie mnie wziąć za wariatkę, ale truskawki są moimi ulubionymi owocami i wszystkie kosmetyki typu żel pod prysznic, szampon do włosów czy balsamy i inne pierdoły są właśnie tego zapachu. Po dwudziestominutowym relaksie i osuszeniu włosów ręcznikiem, zdecydowałam się zejść na dół, bo głód dawał o sobie znać.

Rodziców tradycyjnie nie było już w domu. Jednak wakacje też nie będą powodem naszych częstszych spotkań. Daniel siedział przy stole z telefonem w ręku i miską płatek. Uśmiechnął się na mój widok i skierował telefon w moją stronę.
- Nieźle co nie? - pokazał mi zdjęcie swojego przyjaciela, który jak się okazuje na ostatniej imprezie latał nago po domu. Wykrzywiłam się i od razu zasłoniłam ręką oczy. Da się je umyć? - Nie udawaj cnotki, to tylko penis - zaśmiał się na co od razu uderzyłam go w ramię.
- Dobrze wiem co to jest, bo w przeciwieństwie do ciebie nie musiałam poprawiać semestru z biologii - uśmiechnęłam się, bo wiedziałam, że wygrałam.
Ja i mój brat różniliśmy się pod wieloma względami. Ja byłam brunetką, on blondynem. Ja miałam brązowe oczy, on niebieskie. Ja byłam dobra z przedmiotów ścisłych, on z humanistycznych. On kochał sport, a ja ledwo zdawałam z wf-u. Mimo wszystko to ja zawsze byłam tą lepszą, która co roku przynosi do domu czerwony pasek. Daniel należał do osób, które mają gdzieś szkołę i są w niej tylko po to, bo muszą. Ze mną jest inaczej, chcę dostać się na studia medyczne. Kocham pomagać i dlatego chcę w przyszłości wykorzystać swój dar i móc ratować innym życie. Czy to nie szlachetne?

Ponownie zamknęłam oczy rozmyślając o tym co stało się dwa dni temu. Skoro tak bardzo nienawidziłam tego chłopaka, to czemu wciąż o nim myślałam? Dlaczego ciągle czułam jego dotyk na skroni i dlaczego nadal pamiętam jego zapach, który poczułam po otrzymaniu kurtki?
- O czym myślisz? - Daniel wyrwał mnie z zamyśleń patrząc na mnie przeszywającym wzrokiem.
- O niczym - uśmiechnęłam się i skierowałam do lodówki po mleko i usiadłam obok brata wsypując płatki i zalewając mlekiem.
- Nie rób ze mnie głupiego, uśmiechasz się jak przygłup - zaśmiał się, a ja przewróciłam teatralnie oczami. - Jak w ogóle minęła ci impreza? Nie słyszałem jak Ellie cię podwiozła. Silnik tej padaki słychać na końcu naszej dzielnicy.
- Nie każdego stać Daniel na luksusy i odpuść sobie - powiedziałam uśmiechając się delikatnie. - A po drugie nie przyjechałam z Ellie.
- Nie? Mama, ani tata też nie wyjeżdżali więc z kim? Josh nie ma jeszcze prawa jazdy - patrzył na mnie pytającym wzorkiem.
- Moi znajomi nie ograniczają się do tych osób, a po drugie umiem zawierać nowe znajomości - wstałam i włożyłam nasze miski do zmywarki, nalewając sobie soku. - Poznałam chłopaka, który zaproponował mi podwózkę - oparłam się o blat i skrzyżowałam ręce. Daniel patrzył na mnie z powagą.
- Od kiedy wsiadasz do samochodu z obcymi facetami? - zdziwienie nie schodziło z jego twarzy.
- Nie był taki obcy. Znałam go ze trzy godziny - zaśmiałam się.
- Nadal był i jest obcy. Kto to? - nie przestawał patrzeć na mnie.
- Znam tylko jego imię, wyluzuj - przewróciłam oczami.
- Skąd jest?
- Czy to jakiś pieprzony wywiad? - wyrzuciłam ręce w powietrze.
- Może, a więc skąd jest twój nowy chłopak? - ustał na przeciwko krzyżując dłonie.
- Mieszka niedaleko Bronksu, spokojnie - uniosłam ręce w obronie.
- Mieszka niedaleko czego?! Oszalałaś dziewczyno? - jego oczy zrobiły się ciemne.
- Co z tego, od kiedy oceniasz kogoś po tym gdzie mieszka?
- Nie oceniam, ale Bronks to najgorszy syf z Nowego Jorku. Chyba nie wiesz co tam się dzieje. Same czarnuchy, które handlują prochami i dziwki stojące co kilka metrów. To nie nasza bajka, Madison.
- Oceniasz. Powiedziałam, że mieszka niedaleko, a nie w tej dzielnicy. Nie każdego stać Daniel na mieszkanie na Manhattanie - spojrzałam na niego z uwagą.
- Mimo wszystko nas stać i spotykając się z nim popsujesz opinię naszej rodziny.
- Czy ja się z nim spotykam?! Podwiózł mnie jeden, cholerny raz po tej imprezie, a ty od razu robisz z tego problem jak gdybym poszła z nim do łóżka - krzyknęłam po chwili żałując swoich słów.
- Skąd wiesz gdzie mieszka? - Daniel nie dawał za wygraną.
- Bo wiem, możesz przestać? - skierowałam się w kierunku drzwi, ale zatrzymał mnie.
- Byłaś u niego?
- Może byłam, może nie. Co cię to w ogóle obchodzi? - zaczynałam co raz bardziej denerwować się moim bratem aka policjantem.
- Skoro byłaś to może faktycznie wylądowałaś u niego w łóżku?
- Za kogo ty mnie do cholery masz? - popchnęłam go, ale on prawie nie drgnął.
- W tej chwili to już nie wiem - powiedział po czym pchnął mój bok i wyszedł z kuchni zamykając się w pokoju. Stałam w jednym miejscu i patrzyłam jak zamykają się za nim drzwi. Czy mój brat właśnie wziął mnie za dziwkę?

Po ubraniu się w ciuchy po domu postanowiłam włączyć swojego laptopa i usadowić się wygodnie na łóżku. Przez to wszystko zapomniałam o wirtualnym świecie i nie sprawdzałam swojej poczty. Tradycyjnie był to sam spam więc tak szybko jak się na nią zalogowałam, wylogowałam się. Spojrzałam na telefon i przygryzłam wargę. Po tej rozmowie z moim idiotycznym bratem co raz bardziej mam ochotę napisać do Justina. Odblokowałam telefon i myślałam nad treścią wiadomości. Minęło dziesięć minut, aż w końcu nacisnęłam "wyślij".

Do: Justin
Jeszcze raz dziękuję ;)

Na wiadomość nie musiałam czekać długo, pojawiła się tak szybko, że nie zdążyłam położyć swojego komputera na nogi. Czyżby czekał te dwa dni z telefonem w ręku? Zaśmiałam się.

Z punktu widzenia Justina:

Siedziałem z Fredo na kanapie pijąc piwo i grając w Xboxa, kiedy telefon dał znać o nowej wiadomości. Stopując grę i patrząc na krzywą minę mojego kolegi, sięgnąłem po telefon.

Od: Nieznany
Jeszcze raz dziękuję ;)

Uśmiechnąłem się sam do siebie. Byłem przekonany, że już nigdy się do mnie nie odezwie, a tu proszę. Ciesząc się jak idiota zacząłem wystukiwać wiadomość. Fredo w dalszym ciągu patrzył na mnie jak na kompletnego idiotę i nie wiedział o co chodzi.

Do: Madison 
Myślałem, że zapomniałaś ;)

Odłożyłem telefon biorąc kolejny łyk piwa. Mój kolega spojrzał na mnie i pokręcił głową. Zignorowałem to i oparłem się o tył kanapy, krzyżując ręce za głową.
- Piękny mamy dzisiaj dzień, nieprawdaż Alfredo? - wyszczerzyłem się w kierunku chłopaka.
- Nie wiedziałem, że narkotyki działają przez telefon, zachowujesz się jak debil - zmarszczył brwi.
- I tak mnie lubisz, prawda? - przysunąłem się do niego, aby sprawdzić reakcję. Cóż, była śmieszna. Jego oczy poszerzyły się, a on odsunął się na drugi koniec kanapy.
- Co do chuja jest z tobą, Bieber?!
- Nic, po prostu mam dzisiaj dobry humor - wróciłem do swojej dawnej pozycji.
- Twój humor nie był tak dobry dopóki nie dostałeś tej pieprzonej wiadomości, więc? - nie chciał zrezygnować i próbował dowiedzieć się co wywołało uśmiech na mojej twarzy. W tym czasie poczułem wibrację i od razu chwyciłem za telefon.

Od: Madison
Po prostu nie chciałam się narzucać, przepraszam.

Do: Madison
Nigdy mi się nie narzucasz, a nawet jeśli to bardzo mi to imponuje ;)

Mogłem sobie w tej chwili wyobrazić jak jej policzki rumienią się tak samo jak w dzień imprezy u Belli. Nie przeszkadzał mi fakt, że na pewno zawstydziłem ją tą wiadomością, wyglądała wtedy nad podziw uroczo. Uśmiechnąłem się sam do siebie wiedząc, że spodobałem się dziewczynie, o której od dwóch dni myślę nieustannie.
- Powiesz mi dlaczego cieszysz się jak głupi do sera? - całkowicie zapomniałem o obecności mojego przyjaciela, który w dalszym ciągu patrzył na mnie jak na wariata.
- Po prostu mam dobry humor, stary. Musi być jakiś powód bycia szczęśliwym? - powiedziałem uśmiechając się lekko.
- Znam cię od dziecka, więc kim ona jest? - nie odpuszczał.
- Brunetką o brązowych oczach - zaśmiałem się i wstałem z kanapy po kolejne piwo.

Ostatnie dwie godziny minęły mi na rozmowie z Madison. A raczej na wiadomościach, bo nie miałem zbytniej odwagi do niej zadzwonić. Nie byłem też do końca pewny czy odebrałaby. A nawet jeśli, nie miałem pojęcia o czym z nią rozmawiać. Poszedłem do łazienki, aby wziąć prysznic. Po jego zakończeniu usadowiłem się wygodnie w swoim łóżku, aby lekko odpocząć. Przymykałem oczy, kiedy mój telefon zawibrował. Przekląłem pod nosem natychmiast żałując. Madison.

Od: Madison
Justin?

Do: Madison
Słucham cię?

Od: Madison
Czy to głupie jeśli powiem, że chcę się z tobą spotkać?

Moje źrenice rozszerzyły się, a na usta wkradł się wielki uśmiech. Zaśmiałem się sam do siebie myśląc o tym jak bardzo stresuje się moją odpowiedzią. Długo myślałem o tym co jej odpisać. Kiedy jednak postanowiłem wystukać głupie "tak" zacząłem zastanawiać się gdzie ją zabiorę. Czy to randka?

Z punktu widzenia Madison:

Ręce drżały mi jak szalone, kiedy oczekiwałam odpowiedzi od Justina. Przez jakąś chwilę żałowałam tego, że w ogóle odważyłam się napisać wiadomość o spotkaniu. Chłopak nie odpisywał przez dobre dziesięć minut. Znacie to głupie uczucie kiedy jest wam czegoś wstyd i chcielibyście cofnąć się w czasie, aby tego nigdy nie zrobić? Cóż, ja własnie mam to teraz. Z racji tego, że odpowiedź nie przychodziła postanowiłam zejść na dół i sprawdzić czy mój irytujący brat wciąż jest w domu. Ku mojemu nieszczęściu leżał w salonie na kanapie, a obok niego siedział nie kto inny jak najbardziej debilny chłopak świata - Paul, który jest przyjacielem Daniela. Nie wspominałam nigdy o nim, bo ten chłopak nie wymagał większej uwagi, ale skoro jest u mnie w domu.. Otóż Paul jest dwudziestolatkiem zupełnie jak mój brat. Zeszłe wakacje spędził praktycznie u nas na kanapie, czyżby w tym roku chciał zrobić to samo? Chłopak nie był najgorszy jeśli chodzi o wygląd, ale jego zaloty co do mojej osoby odpychały mnie od niego. Paul był tak natrętnym chłopakiem, że potrafił łazić za mną cały dzień po domu i puszczać co chwile oczka. Do tego był przykładem tępego mięśniaka, który nie byłby w stanie rozwiązać zadania dla dzieci z podstawówki. Teraz mnie rozumiecie?
- Hej piękna - Paul wstał i objął mnie na co automatycznie się odsunęłam - masz ochotę zagrać z nami w Call Of Duty? - wyszczerzył się w moim kierunku.
Daniel leżał z kontrolerem w ręku i jedynie zmierzył mnie wzrokiem, który natychmiast przeniósł na telewizor.
- Nie, ale dzięki za propozycję. Przyszłam się jedynie napić - odparłam i szybkim krokiem udałam się do kuchni nalewając sobie pełną szklankę soku. Wibracja w mojej kieszeni oznaczała wiadomość. Cholera. Szybkim ruchem wyjęłam telefon i odczytałam wiadomość.

Od: Justin
Oczywiście, że nie ;) powiedz kiedy mam cię odebrać?

Przygryzłam wargę uśmiechając się delikatnie. A więc jednak chciał tego spotkania tak samo jak ja. Wydając z siebie cichy jęk radości pobiegłam szybko na górę. Była godzina czternasta, a kazałam przyjechać na osiemnastą. Włączyłam piosenkę Locked Out Of Heaven Bruno Marsa i tańcząc w rytm muzyki zaczęłam przygotowania. Poszłam do łazienki ponownie wziąć prysznic, aby odświeżyć swoje ciało i napełnić nozdrza zapachem truskawki, którą tak uwielbiałam. Następnie ustałam przed szafą i zaczęłam szukać czegoś, co byłoby idealne na nasze spotkanie, do którego już półtorej godziny. Po dłuższym namyśle postawiłam na białe rurki w połączeniu z beżową marynarką. Do tego moje ulubione, czarne koturny. Niesforne włosy postanowiłam pozostawić w takim nieładzie jak są. Nie miałam czasu ani ochoty na pocenie się przy wysokiej temperaturze mojej prostownicy. Nie chciałam stroić się tak jak na imprezę, więc zwyczajnie pociągnęłam swoje rzęsy tuszem i nałożyłam delikatny podkład i róż. Spojrzałam jeszcze raz w lustro, cóż byłam gotowa. Do osiemnastej brakowało jedynie dwudziestu minut, więc biorąc torebkę uprzednio wrzucając do niej potrzebne rzeczy, zamknęłam pokój i zeszłam do kuchni, gdzie niestety napotkałam głupiego i głupszego. Daniel zilustrował mnie wzorkiem.
- Idziesz spotkać się z tym idiotą? - zadrwił ze mnie, opierając się o blat kuchenny. Paul posłał mu dziwne spojrzenie, ponownie spoglądając w moją stronę.
- Nie powinno cię obchodzić to gdzie i z kim wychodzę - starałam się zabrzmieć przekonująco.
- Może jednak powinno, bo kiedy nie ma rodziców w domu, ja jestem za ciebie odpowiedzialny - rzucił.
- Nigdy tak nie było i skończ zgrywać bohatera, bo naprawdę ci to nie wychodzi - odpysknęłam w kierunku brata.

Przewróciłam teatralnie oczami, po czym odwróciłam się na pięcie i wyszłam z domu trzaskając drzwiami. Justina nadal nie było, a do osiemnastej zostało parę minut. Przez myśli przeszedł mi ostatni SMS od Josha. Mimo wszystko nadal czułam do niego pewnego rodzaju uczucie, sama nie wiem co to było. Był dla mnie kimś więcej niż zwykłym przyjacielem, a teraz straciłam wszystko. Straciłam możliwe uczucie Josha i straciłam przyjaciółkę. Nie tak planowałam początek wakacji. Z rozmyśleń wyrwał mnie odgłos silnika. Wielki samochód, którego marki nie byłam wstanie rozpoznać delikatnie zatrzymał się przed moim domem. Za kierownicą dostrzegłam tą osobę, o której myślałam przez ostatni czas. Wyskoczył z samochodu i skierował się w moją stronę. Wyglądał cholernie seksownie w jasnych rurkach, które ledwo utrzymywały się na jego biodrach. Może powinnam kupić mu pasek na następne spotkanie? Zaśmiałam się. Czarna, obcisła koszulka z dekoltem w kształcie litery V jedynie uwydatniała jego piękne ciało, które miałam okazję zobaczyć podczas wspólnej kąpieli w basenie. Jego niesforne włosy wyglądały cholernie dobrze, zupełnie jakby był po seksie. Do tego kolczyki w jego uszach, na których widok ponownie przygryzłam wargę.

- Muszę przyznać, że nawet bez mokrej sukienki wyglądasz pociągająco - podszedł całując moją dłoń. Czułam jak moje policzki zaczynają zmieniać kolor na czerwony, więc szybko spuściłam wzrok w ziemię. Chłopak ilustrował mnie od góry do dołu, po czym zaprowadził w kierunku samochodu. Jak na dżentelmena przystało, otworzył mi drzwi od strony pasażera i posłał uśmiech, który spokojnie mógł być waty miliony. Zapięłam pasy czekając, aż zajmie miejsce obok mnie.

Droga mijała w ciszy, ani chłopak, ani ja nie odezwaliśmy się słowem dopóki nie zgasił silnika. Spojrzał na mnie, po czym wyszedł z samochodu i podając mi rękę pomógł wyjść. Szczerze nie wiem gdzie w tej chwili byliśmy, całkiem obce dla mnie miejsce mimo faktu, że mieszkam w Nowym Jorku od urodzenia. Przełknęłam ślinę i podążałam za chłopakiem.
- Okej, a teraz nie bój się. Zawiążę Ci opaskę na oczy, abyś nie widziała gdzie idziemy, dobrze? - odezwał się patrząc prosto w moje oczy. Oblizałam wargę dając mu znak, że zgadzam się. Szybkim ruchem wyciągnął z kieszeni kawałek chusty, którą zawiązał mi przed oczami. Byłam w stu procentach pewna, że jest jego własnością. Pachniała zapachem, za który byłabym gotowa zabić. Delektując się tym faktem szłam przed siebie za rękę z chłopakiem, który szykował dla mnie niespodziankę. Starałam się podglądać, jednak każda moja próba była skarcona.

- Teraz uważaj, bo będziemy szli po schodach - powiedział, po czym złapał mnie mocniej za rękę. Nienawidzę się przemęczać, więc na myśl o schodach przeklęłam pod nosem, na co chłopak zaśmiał się. Czułam, że przechodzimy przez jakieś drzwi, zaraz po tym moje włosy rozwiał wiatr.
- Gotowa? - spytał dotykając moich ramion. Zadrżałam pod wpływem jego ciepła i kiwnęłam twierdząco głową. Delikatnie rozwiązał chustę, aby nie pociągnąć mnie za włosy, jak gdybym była podatna na zniszczenia. Zamrugałam kilka razy, aby przyzwyczaić się do światła. Byłam w szoku, kiedy zdałam sobie sprawę, że znajdujemy się na ogromnym drapaczu chmur, z którego była widoczna cała panorama miasta. Gdyby nie fakt, że mam pieprzony lęk wysokości pewnie skakałabym ze szczęścia. Jednak stałam z szeroko otwartymi oczami, do którym zbierały się łzy.
- Coś nie tak? - podszedł widząc moją reakcję. Sama nie wiem czy wszystko jest dobrze. Unikam wysokich budynków, a on zaprowadził mnie w miejsce na którym miałam gęsią skórkę. Zrobiłam krok do tyłu.
- Nie, wszystko dobrze Po prostu nie wiedziałeś i tyle - uśmiechnęłam się sztucznie w jego stronę. Chłopak popatrzył na mnie ze smutnym wyrazem twarzy. Super, Madison.
- Nie wiedziałem czego? - podrapał się nerwowo po karku.
- O tym, że mam lęk wysokości - chłopak przetarł oczy i pokręcił głową - Ale hej, nic się nie stało. Jeśli będziemy z dala od brzegu dam radę przeżyć - zażartowałam na rozluźnienie atmosfery. - Gdzie my w ogóle jesteśmy? - spytałam.
- Na budynku Tower 49, niecałe dwieście metrów nad ziemią - przełknęłam ślinę jak tylko te informacje trafiły do mojego mózgu. Uśmiechnęłam się w jego kierunku, po czym ukucnęłam na kocu, który w tym czasie rozłożył. Mimo tej cholernej wysokości nie mogłam narzekać. Ten wieczór na pewno będzie jednym z najlepszych w moim życiu.
- Czy to legalne, że tu jesteśmy? - spytałam po dłuższym namyśle. Chłopak wywrócił oczami i oblizał usta.
- Jeśli nie, to uciekniesz ode mnie? - spytał, a wzrokiem wypalał mi dziurę w głowie.
- Nie, po prostu spytałam.
- No to nie. Jesteśmy tu nielegalnie - uśmiechnął się w swój łobuzerski sposób.
- Więc jakim cudem tu jesteśmy? - popatrzyłam na niego ze zdziwieniem w oczach.
- Jest tyle rzeczy Madison o których nie masz pojęcia - spojrzał na mnie i z koszyka wyjął białe wino. - Pijesz?

Popatrzyłam przez chwilę w ziemie, po czym skinęłam głową. Ten chłopak niesie ze sobą więcej tajemnic niż jestem w stanie to sobie wyobrazić, pomyślałam. Czy będzie dane poznać mi chociaż ich mniejszą część? Czy On otworzy się przede mną i będzie mi dane zagłębić się w jego życie? Wszystko w tej chwili było dla mnie jedną wielką zagadką. Kolejna godzina minęła nam na rozmowie o wszystkim i o niczym. Cieszyłam się każdą minutą spędzoną w jego towarzystwie. Opowiedział mi wiele zabawnych historii, po którym razem śmialiśmy się. Dochodziła godzina dwudziesta. Niebo pokryte było ciemnością, a ja nie myślałam o niczym innym. Moje myśli skupiały się na chłopaku, który siedział przede mną i patrzył na mnie tym wzrokiem, tym wzorkiem za który mogłabym zginąć. Zapomniałam przez chwilę o otaczającym mnie świecie. Nie obchodził mnie Josh, nie obchodziła mnie Ellie i nie obchodził mnie mój brat. W tej chwili świat zatrzymał się dla naszej dwójki i nie chciałam niczego innego. Skarciłam się w myślach wspominając o tym, w jaki sposób potraktowałam go podczas imprezy. Nie znałam go, nadal go nie znam, ale myślę, że jesteśmy na dobrej drodze.

- Czy byłeś kiedykolwiek zakochany w kimś tak mocno, że nie widziałeś poza tą osobą świata? - wypaliłam po dłuższej ciszy. Justin spojrzał na mnie zdezorientowany. Kompletnie nie spodziewał się mojego pytania. Cóż, sama nie pomyślałam, że kiedykolwiek go o to zapytam. Odwrócił swój wzrok ode mnie, by za chwilę znów na mnie spojrzeć. Jego orzechowe oczy patrzyły w moje. Motyle w moim brzuchu robiły fikołki, a ja cholernie pragnęłam jego dotyku. Co się ze mną dzieje, pomyślałam.
- Wiesz, Madison. Nie spodziewałam się takiego pytania z twojej strony - podrapał się po karku. Może znałam go krótko, ale wiedziałam, że robi to w sytuacjach, kiedy jest zestresowany.
- Spokojnie, jeśli nie chcesz to nie musisz nic mówić - przejechałam dłonią po jego ramieniu. Wydawał się taki spokojny. Wziął głębszy wdech, po czym powiedział coś, co odmieniło mój pogląd na życie.
- Może to zabrzmieć cholernie głupio, ale sam w sobie jestem popieprzonym dzieciakiem - uśmiechnął się - Moje życie jest skomplikowane i zwyczajnie nie ma w nim miejsca na miłość. Miałem wiele dziewczyn, ale to były szczeniackie miłości. Nigdy nie zakochałem się do takiego stopnia, aby powiedzieć tej drugiej osobie kocham cię. Wiele razy myślałem, że to ta jedyna, jednak chwilę po tym ona znikała i zostawiała mnie z niczym. Od tej pory staram się nie wiązać z nikim. Po prostu nie wyobrażam sobie bycia z kimś tak wiesz, z przymusu. Bez powodu i tylko dlatego, że czuje się samotny. Bycie z daną osobą to nie tylko długie spacery za rękę, częste spotkania i wyznawanie miłości - oblizał wargi. - To jest coś o wiele więcej, wiesz o czym mówię? - kiwnęłam głową na znak, że słucham, po czym kontynuował - Miłość to bycie blisko drugiej osoby jako człowiek. Znać jego nawyki, umieć rozpoznać co go boli i być w stanie pomóc. Być lekiem na wszelkie zło, kochać kogoś tak mocno, by nie móc spać z tej pieprzonej tęsknoty, nawet jeśli widzieliście się parę godzin temu. Nie mam na myśli tego, że przykazane jest oddychać w tym samym tempie czy znać się bez słów. Nie ma ludzi idealnych, nie ma ludzi dobranych tak idealnie, aby pasowali do siebie jak ulał. Ale te wszystkie różnice, ich błędy to właśnie czyni ludzi wspaniałymi. To pieprzone uczucie, które jest tak piękne. Kiedy dwoje najzwyklejszych ludzi jak na przykład ja czy ty mają na swoim koncie wzloty czy upadki, a mimo wszystko zaczynają dzielić ze sobą życie. Kurwa, ja nawet nie wiem co w tej chwili mówię - zaśmiał się pod nosem i pokręcił głową. Patrzyłam na niego i przysięgam, że jeszcze nigdy w życiu nikt tak pięknie nie mówił o miłości. Łzy zebrały mi się do kącika oczu. Justin spojrzał na mnie z czułością i mówił dalej. Napajałam się jego słowami, które dały mi cenną lekcję.
- Musisz być przy tej osobie, bo zdajesz sobie sprawę, że nie jesteś w stanie bez niej funkcjonować. Kiedy jej nie ma obok, czujesz tą jebaną pustkę i nie masz jej czym zapełnić. Jesteś jak bez nogi, jak bez ręki, jesteś bezradny i bezsilny. Każdy ruch tej osoby, kiedy składa pocałunek na twoich ustach cz nadgarstkach, stają się dla ciebie codzienną rutyną. Nic nie wyraża uczuć do tego stopnia jak te drobne gesty. Kiedy trzyma rękę na twoim sercu i czuje jak stopniowo przyśpiesza, kiedy gładzi kciukiem twoją dłoń, a ty uśmiechasz się wtedy jak idiota i upajasz się tą rozkoszą, która wynika z tego, że ta dana osoba jest po prostu obok. Miłość jest popierdolona. Przynosi tyle samo bólu co i szczęścia. Jest w stanie wybaczyć wszystko, Dwoje ludzi, którzy cholernie mogą na siebie liczyć. Ich ciała są jak mechanizm. Należą do siebie, razem współpracują. Nie wiem czy w ogóle rozumiesz to, o czym mówię. Są sobie niezbędni. Potrzebni. Więc jeśli pytasz mnie o to, czy kiedykolwiek byłem zakochany to nie, Madison. Nigdy nie byłem - powiedział wstając i odchodząc w kierunku brzegu budynku.

 Zostawił mnie w tej samej pozycji, w które siedziałam od dobrej godziny. Jego słowa były najpiękniejszymi słowami, które ktokolwiek wypowiedział. Wypłynęły z jego serca, powiedział mi to co czuje, a ja nie byłam w stanie wykrztusić głupiego "wow." Jego słowa i sposób w jaki je dobierał przyprawiały mnie o dreszcze. Zamknęłam na chwilę oczy, aby dać samej sobie chwilę. Kiedy już je otworzyłam Justin rzucił peta przed siebie i odwrócił się w moją stronę. Stał tam przez dłuższą chwilę, aż w końcu wrócił i usiadł obok mnie. Jego wyraz twarzy był całkowicie inny niż do tej pory. Nie umiałam odczytać czy był zły, że mi to powiedział, czy też dumny, że to wyrzucił. Zastanawiałam się czy mówił jeszcze komuś, czy byłam tą pierwszą. Patrzyłam na niego i przygryzałam nerwowo wargę. Był tak cholernie idealny. Na zewnątrz jak i wewnątrz. W dalszym ciągu nie umiałam nic powiedzieć. Otworzyłam usta tylko po to, żeby zaraz je zamknąć. Zegar wskazywał dwudziestą pierwszą, więc czas najwyższy się zbierać. Wstaliśmy z koca, schowaliśmy wszystko do koszyka i ruszyliśmy w kierunku drzwi. W tym samym czasie słychać były kroki, a mój wzrok skierował się na klamkę, która zadrżała pod wpływem dotyku innej osoby. Justin spojrzał na mnie zszokowany i chwycił dłoń. Rzucił bezgłośnie "chodź" w moim kierunku i zaczął biec. Nie wiedziałam co się dzieje, serce biło mi szybciej niż dotychczas. Przypomniało mi się jak mówił, że jesteśmy tu nielegalnie. Schowaliśmy się za większy murek, aby uniknąć spotkania z tą osobą, którą prawdopodobnie była ochroną. Bałam się, w oczach Justina również można było dostrzec przerażenie. Oddychał głośno, a odległość między nami była tak niewielka, że nie dałoby rady wsadzić między nas kartki. Czułam jego ciepły oddech na swojej skórze. Objął mnie ręką, ponownie mówiąc bezgłośnie, że wszystko będzie w porządku. Usłyszałam kroki i dostrzegłam latarkę, która była skierowana w naszą stronę. No to pięknie, pomyślałam. Przez głowę przeszły mi czarne scenariusze, mocniej wtuliłam się w klatkę chłopaka. Pachniał tak cudownie, że zamknęłam oczy z przyjemności.

- Czy ktoś tam jest? - usłyszałam głos, który był coraz bliżej. Był to dorosły mężczyzna, po głosie można wywnioskować, że miał z pięćdziesiąt lat. Zadrżałam pod wpływem jego słów, a chłopak przycisnął mnie jeszcze mocniej. - Pytam ponownie, jeśli zaraz nie wyjdziecie dzwonie na policję! - krzyknął mężczyzna. Spojrzałam na Justina, który spoglądał na mnie z góry i uśmiechał się. Chciałam już wyjść i powiedzieć, że przepraszamy, że jestem za młoda, aby zginąć w pudle, kiedy jego kroki ucichły. Justin wyjrzał zza muru i uśmiechnął się.
- Poszedł - podał mi rękę i pomógł wyjść.
- Co teraz? Jeśli wyjdziemy tym samym wejściem możemy na niego trafić, a wtedy na pewno zadzwoni na policję - wyrzuciłam ręce w powietrze, rozbawiając go tym samym. Pokręcił głową po czym wyciągnął telefon i przyłożył do ucha. Odszedł ode mnie więc nie byłam w stanie dowiedzieć się o czym z kim rozmawia. Po dwóch minutach wrócił i ponownie objął mnie ramieniem.
- Nic się nie martw. Mój przyjaciel już tu jedzie i sprawdzi terytorium na dole i da znać, kiedy będziemy mogli wyjść.



Siedziałam w samochodzie, a Justin rozmawiał ze swoim kolegą. Nie byłam w stanie po ruchach warg rozpoznać o czym dokładnie rozmawiali, ale wydawali się być zadowoleni. Zrobili tak zwanego "nieźdzwiadka" i weszli do mnie do samochodu. Siedziałam na tyłach i przyglądałam się im obu. Justin usiadł na miejscu pasażera, a chłopak, którego imienia nie znałam, jak się okazuje miał prowadzić. Justin widząc moje zdziwienie odwrócił się do mnie i puścił oczka. Złożyłam usta w cienką linię i wyjęłam telefon, aby sprawdzić godzinę. Dwudziesta druga trzydzieści. Nie przeszkadzało mi to, wręcz przeciwnie, nie miałam ochoty wracać. Nie teraz, kiedy jego towarzystwo było tym, czego potrzebowałam. Schowałam telefon i odkręciłam się w kierunku szyby.
- Fredo tak w ogóle - usłyszałam głos chłopaka, który podał mi rękę i uśmiechnął się. Odwzajemniłam jego uśmiech i również przedstawiłam się. Patrzył na mnie chwilę, po czym odwrócił się i włożył kluczyki do stacyjki. "Gorąca" udało mi się usłyszeć jak bezgłośnie zwraca się do mojego Justina. Cofnij.. czy ja powiedziałam mojego? Nieważne. Chłopak zaśmiał się i uderzył go w rękę. Droga minęła szybko i niestety byłam już pod domem. Przewróciłam teatralnie oczami na myśl, że muszę się z nimi rozstawać. Justin widząc moją minę wyszedł za mną.
- Coś nie tak? - podniósł moją głowę poprzez podbródek.
- Nie, po prostu ze względu na mojego brata nie mam ochoty na powrót do domu - tupnęłam nóżką jak mała dziewczynka, na co chłopak zaśmiał się i przytulił mnie. Chciałam tak trwać w tych objęciach już do końca życia. Czułam się tak cholernie bezpieczna, jednak wiedziałam, że nic nie trwa wiecznie i muszę się z nim rozstać.
- Spotykamy się jutro, dobra? - spojrzał w moje oczy.
- Dobrze - odwzajemniłam jego uśmiech i ruszyłam w kierunku drzwi. Wzrok chłopaka odprowadził mnie pod same drzwi i zdążyłam jedynie pomachać mu dłonią, kiedy przekręciłam klucz i weszłam do środka.

________________________________________________________________________________

Dobra, a więc mamy trzeci rozdział. Podoba się? :D wiem, że jest nudny i nic się w nim nie działo, ale obiecuję, że w kolejnym akcja lekko zaostrzy się. Tymczasem liczę na wasze komentarze i zachęcam do zagłosowania w sondzie po lewo. Jeśli macie jakieś pytania to odsyłam tutaj.

środa, 15 października 2014

{2} Forgiveness

Dochodziła północ, a ja byłam zmuszona marznąć w tej wodzie i oglądać tego chłopaka. Gdyby nie fakt, że pociągał mnie swoim wyglądem, już dawno byłabym w drodze do środka, a następnie do swojego domu. Cholernie cieszyłam się tą imprezą, a ten dupek w parę minut zepsuł wszystko. Miałam cholerną ochotę wsadzić mu łeb pod tą wodę i czekać, aż zabraknie mu powietrza.
- Czy ty wiesz co zrobiłeś? Zepsułeś mi wieczór! - wrzasnęłam ponownie chlapiąc go wodą. Chłopak wyglądał jakby miał z tego niezły ubaw. Patrzył na mnie wzorkiem, który palił mi dziurę w głowę. Miałam już go cholernie dosyć. Z całych sił próbowałam dojść do brzegu, jednak woda utrudniała mi całe zadanie. Po dłuższej walce udało mi się wyślizgnąć na brzeg, po czym zabrałam torebkę i skierowałam się w stronę wyjścia.
- Przepraszam - usłyszałam jak wychodzi z wody i idzie w moim kierunku. Naprawdę mnie to nie obchodziło. Nie odwracając się dalej szłam przed siebie. - Wiem, że mnie słyszysz, zatrzymaj się.
- Czego ty do cholery ode mnie chcesz?! - wrzasnęłam na chłopaka, który automatycznie drgnął.
- Twojego numeru telefonu - uśmiechnął się i oblizał usta.
- Całkiem ci odbiło, powinieneś się leczyć. Robisz awanturę, bijesz się z moim przyjacielem, wrzucasz mnie do wody, a teraz chcesz mój numer telefonu? Jesteś głupi czy głupi?
- Nazywaj mnie jak chcesz, ale to chyba nie jest twój przyjaciel - odparł pewny siebie.
- Gówno wiesz o mnie, tak samo gówno wiesz o moim życiu - syknęłam zbliżając się do niego. 
- Jeśli byłby twoim przyjacielem to wyszedłby za tobą, w końcu porwał cię obcy facet i nie wiesz jakie ma intencje - uśmiechnął się zadziornie.
- Jesteś psychopatą, ty naprawdę nim jesteś - pokręciłam głową z niedowierzaniem. Nie wiedząc kiedy, uderzyłam go z całej siły torebką. Przeklęłam się w duchu, bałam się jego reakcji. Mimo wszystko chłopak ponownie zaśmiał się. To z nim jest coś nie tak czy ze mną?
- Wiem o tobie więcej niż jesteś w stanie sobie to uświadomić - podszedł bliżej, a milimetry dzieliły nasze ciała od siebie. Byłam w stanie poczuć jego oddech na swojej skórze. Otrząśnij się dziewczyno.
- Nic nie wiesz, daj mi spokój - zebrał się we mnie spokój i powiedziałam to tak cicho, że jestem w szoku, że to usłyszał.
- Madison Carter. 16 letnia córeczka mamusi i tatusia. Ma brata Daniela i mieszka na Manhattanie. Mogłaby podcierać sobie tyłek kasą i jest wredną suką w stosunku do nowo poznanych ludzi. Chodzi do prywatnego liceum, bo wstydem byłoby pójść do publicznego. Podszedł bliżej i dotknął mojej szyi. - Do tego używa perfum Chanel No 5. Dalej będziesz upierać się w przekonaniu, że nic o tobie nie wiem? - Odsunął się, a mnie sparaliżował strach. Skąd on wie o mnie te rzeczy? To chore. - Zapomniałem dodać. Jesteś cholernie seksowna w tej mokrej sukience. 
Jeśli wzorkiem dałoby radę zabić obiecuję, wam, że jego najbliższa rodzina szykowałaby się w tej chwili na pogrzeb.
- Skąd to o mnie wiesz? - powiedziałam już nieco pewniejszym tonem.
- Dla chcącego nic trudnego, prawda? - ponownie uśmiechnął się w ten swój łobuzerski spokój.
- Spytałam skąd to o mnie wiesz - nadal kontynuowałam spokojnie.
- Jeśli jesteś zainteresowany daną osobą zrobisz wszystko, aby zebrać o niej wszelkiego rodzaju informacje, to chyba logiczne. Jesteś blondynką, która się farbuje? - zaśmiał się.
- Nie. Jestem brunetką, która cholernie ma cię dość i nie ma zamiaru dalej prowadzić tej bezsensownej rozmowy - odwróciłam się i odeszłam. O dziwo chłopak nie ruszył za mną, stał w tym samym miejscu odprowadzając mnie wzrokiem. Byłam w szoku, że Ellie nie zareagowała na moją jak się okazuje godzinną nieobecność. Szukałam jej wzorkiem po całym pomieszczeniu, aż znalazłam w objęciach obcego mi chłopaka. 
- Czemu do cholery jesteś mokra? - posłała mi dziwne spojrzenie.
- Czemu do cholery śmierdzisz alkoholem i dajesz macać się obcym typom? - odpyskowałam w nerwach. 
- O cholerę ci chodzi? Znikasz na nie wiadomo ile i masz do mnie jeszcze pretensje. 
- Przepraszam, wracamy - odpowiedziałam nawet na nią nie patrząc. 
- Dobrze się czujesz? Nigdzie nie wracamy, bynajmniej ja. Chcesz to sobie idź. - wyrzuciła obojętnie w moją stronę.
Zamarłam. Czy ona właśnie mnie wystawiła? Rozumiem, że nie było mnie przez godzinę, ale to nie zmienia faktu, że jest moją pieprzoną przyjaciółką i skoro przyjechałyśmy razem to i razem wrócimy. Co za popieprzony wieczór.
- Słucham? Ellie, nie wygłupiaj się naprawdę chcę wracać - popatrzyłam na nią, na co dziewczyna totalnie mnie olała. Złapała chłopaka za rękę i odeszli. Potarłam skronie głową. To jakiś sen, ten dzień nie miał dziś miejsca. Ponownie rozejrzałam się po pokoju starając się dostrzec znajomą twarz. Dziewczyna stała tyłem, ale od razu wiedziałam, że jest osobą, której szukałam. Ruszyłam w jej kierunku przepychając się kiedy była potrzeba. 
- Bella, możemy porozmawiać? - spytałam cicho odciągając dziewczynę od rozmowy.
- Oczywiście kochanie - posłała mi jeden z najpiękniejszych uśmiechów  - Zaraz... czemu ty jesteś cała mokra? Boże, co się stało?
- Nic. Słuchaj, nie wiesz gdzie jest Josh?
- Josh? Od tej bijatyki od razu opuścił imprezę, nie pożegnał się nawet ze mną ani z nikim. Coś go mocno zdenerwowało, ale kompletnie nie mam pojęcia o co chodziło. - powiedziała na jednym tchu, ledwo ją zrozumiałam. Również wydała się być lekko pijana. Czy tylko ja jedyna jestem tu trzeźwa? - Coś się stało Madison? Wyglądasz na przerażoną - szybko mnie przytuliła.
- Nie nic, naprawdę. Już ci nie przeszkadzam, jeszcze raz dziękuję za imprezę, jest świetna - posłałam jej sztuczny uśmiech, na co ona zamrugała rzęsami i wróciła do rozmowy. Skłamałam. Było mi zimno, Ellie odeszła nie wiadomo gdzie, Josh również przepadł, a do tego byłam cała mokra i nie miałam transportu do domu. Usiadłam obok baru biorąc piwo. Mimo sytuacji, w której się znajdowałam nie chciałam psuć sobie do końca wieczoru. To w końcu pierwszy dzień wakacji. Dochodziła godzina pierwsza, a ja zaczynałam mieć pomału wszystkiego dość. Wyciągnęłam telefon. 

Do: Josh
Josh, gdzie ty jesteś? Zniknąłeś bez żadnego słowa. Martwię się. 

Wysłałam esemesa biorąc kolejny łyk piwa. Nie odpisał. Wypiłam kolejne piwo. Nadal cisza. Kolejne. Cisza. Kolejne. Następna godzina minęła mi na tym, że wypiłam 5 piw pod rząd, aż w końcu przyszła długo wyczekiwana wiadomość. Szybko wyciągnęłam telefon, odblokowując go i odczytując wiadomość.

Od: 7065
Witaj w naszej loterii! 100,000 jest dostępne jeśli tylko wyślesz SMS o treści "Biorę Udział" na numer 7065. Każdy numer wygrywa!

To chyba jakieś żarty. Zaczęło lekko kręcić mi się w głowie, pięć piw pod rząd robi swoje, nie ma co. Ledwo wstałam od baru i wyszłam przed dom, aby zadzwonić. Nie miałam pewności czy odbierze, ale warto spróbować. Trafiłam na kontakt, którego szukałam i bez zawahania połączyłam się z numerem. Nie odebrał. Czego mogłam się spodziewać? Przez moją głupotę wdał się w bójkę. Byłam cholernie na siebie zła. Usiadłam na krawężniku, schylając głowę do swoich kolan.
- Księżniczka nie ma czym wrócić? - znowu usłyszałam ten irytujący głos obok siebie.
- Nie, ma dość ciebie. Chyba wszystko sobie już wyjaśniliśmy - powiedziałam po czym podniosłam się. Chłopak złapał mnie za nadgarstek tym samym powodując, że wróciłam do poprzedniej pozycji. 
- Chcę tylko porozmawiać, nie wrzucę cię już do basenu - zażartował, chociaż mi do śmiechu nie było. - Przepraszam. Wiem, że już to mówiłem, ale chyba zachowałem się trochę nie na miejscu. Jeśli nie masz nic przeciwko z chęcią odwiozę cię do domu. - Nie patrząc na chłopaka podniosłam się i zaczęłam iść.
- Wystarczyło powiedzieć nie, nie musisz odchodzić.
- Gdzie jest twój pieprzony samochód, chcę już wracać - powiedziałam w nerwach patrząc tępo w swoje buty, które wyglądały jakby były po wojnie.
- Ulicę dalej, nie było miejsca. Chodź, zaprowadzę - uśmiechnął się i wyciągnął rękę w moim kierunku. Zignorowałam to wyprzedzając go i idąc dalej. Potarłam swoje ramiona z zimna. Był środek nocy, a ja nadal szłam w mokrych ciuchach po środku ulicy. W pewnym momencie poczułam jak na moje ramiona opada kurtka. Dał mi swoją kurtkę. 
- Nie chce żebyś była chora - uśmiechnął się.
- Dziękuję - wywróciłam teatralnie oczami. 
- Nadal jesteś na mnie zła?
- Boże powinni ci przyznać za to Oscara, jednak nie jesteś taki głupi za jakiego cię wzięłam - syknęłam, odsuwając się od niego.
- Co ja ci kurwa takiego zrobiłem, że zachowujesz się jak jakaś tępa suka? - wyrzucił ręce w powietrze patrząc na mnie ze złością.
W tym momencie mnie zatkało. Bliska byłam wybaczenia mu, a on zachował się jak ostatnia świnia. Nie wiem co uderzyło mi do głowy, że zdecydowałam się na jazdę z tym chłopakiem. Przecież ja nawet nie znałam jego imienia. Zdjęłam kurtkę i rzuciłam nią w chłopaka.
- Bierz tą pieprzoną kurtkę i zniknij mi z oczu - krzyknęłam po czym zaczęłam biec jak najdalej od niego. Jestem taką kretynką. Czy ja na serio postradałam zmysły i chciałam wsiąść do samochodu z chłopakiem, który: po pierwsze pobił mojego Josha, wrzucił mnie do basenu, a do tego nazwał teraz tępą suką? Nie znam nawet jego imienia, nie wiem jakie ma wobec mnie zamiary, a ja planowałam właśnie jechać z nim w jednym samochodzie? Z rozmyśleń wyrwał mnie telefon, który od razu przyłożyłam do ucha.
- Czego? - warknęłam ostro, nie patrząc nawet na to z kim rozmawiam.
- Wszystko dobrze? Brzmisz jakbyś była zestresowana, nadal jesteś na imprezie? - to Josh. Cholera. Jednak do mnie po tym wszystkim zadzwonił, a jednak. Martwi się o mnie. Cholera.
- Obecnie jestem przed Belli domem, ale gdybyś mógł.. - chciałam poprosić chłopaka o to, by po mnie przyjechał, jednak w tej samej chwili nie wiadomo skąd podszedł do mnie On i zabrał mój telefon.
- Nie musisz się o nią martwić. Byłem z nią wtedy, kiedy zabrakło Ciebie. Z łaski swojej odpierdol się teraz od niej i pozwól, że nadal się nią zajmę - krzyknął do telefonu, rozłączył się i oddał mój tgo w moje ręce. Skąd do cholery wiedział z kim rozmawiam? Ten chłopak jest jak dziura w drodze. Staram się go ominąć, a mimo to i tak na niego trafiam. Za jakie grzechy?
- Mówiłam to, ale powtórzę. Jesteś pieprzonym psychopatą! - wyrzuciłam ręce w powietrze.
- Słuchaj mnie. Jeśli nie chcesz żebym cię odwiózł to mam to w dupie. Możesz wrócić bezpiecznie do domu w moim towarzystwie lub wrócić na imprezę i spać na kanapie albo ewentualnie włóczyć się sama przez całą noc - nie był już miły, mówił tak, że w pewnym momencie zaczęłam się go bać. Jego piękne, karmelowe oczy zmieniły kolor na ciemny, który przypominał wręcz odcień palonej kawy. Zrobiłam krok do tyłu, aby zmniejszyć między nami odległość. Zaczynałam się go bać, ręce zalały się potem, do tego serce waliło mi tak głośno, że pewnie je słyszał. Nie wiedziałam nawet co mu odpowiedzieć, jednak przerwał tą niezręczną ciszę.
- Albo pójdziesz teraz ze mną, albo mam cię gdzieś i wracam do siebie. Mam ważniejsze rzeczy na głowie niż zawracanie sobie dupy pijaną małolatą, którą olał chłopak, a przyjaciółka maca się z innymi. Wybór należy do ciebie.
- Nie - powiedziałam tak cicho, że ledwo mnie usłyszał. - Nie jadę nigdzie z tobą i proszę, daj mi święty spokój, zniszczyłeś mi cały wieczór, do tego traktujesz mnie jak śmiecia. Po prostu stąd jedź i zajmij się swoimi własnymi sprawami. - wyrzuciłam na jednym tchu.
Chłopak nie odezwał się, zamiast tego poszedł w kierunku samochodu, a mnie zostawił samą na ulicy. Wraz z jego oddaleniem co raz bardziej żałowałam tego, że mam tak niewyparzony język. Stałam z głową w dół, a zimny wiatr dokładnie przeleciał przez moje ciało i włosy. Nie wiedziałam co teraz zrobić. Miałam dwa wyjścia. Pierwsze, iść i prosić Bellę o nocleg i drugie. Zdecydowałam się jednak, że wrócę sama jak też zaproponował mi to chłopak. Całą drogę rozmyślałam o tym co się stało. Potarłam dłonią czoło. Robiło się coraz zimniej, a ja wracałam jedynie w krótkiej sukience, bez żadnej kurtki. Na całe szczęście nie byłam już mokra, chociaż nadal pocierałam ramiona rękami w celu ogrzania się. Po dziesięciu minutach drogi zdałam sobie sprawę, że moje nogi w tych obcasach odmawiają posłuszeństwa. Zdjęłam je i wzięłam do ręki, drugą wyciągając telefon. Całkowicie zapomniałam o tym, że dzwonił Josh. Pewnie byłabym teraz w jego samochodzie i w cieple jechała do domu, zamiast tego wlokę się jak włóczęga ulicami, którymi nie szłabym nawet w dzień. Jak bardzo upadłam dziś na głowę? Odblokowując telefon zauważyłam dwie wiadomości. Jedna od mamy, druga od Josha. Niepewnie odczytałam pierwszą, w której mama informuje mnie, że idzie spać i mam sama sobie otworzyć drzwi. Super mamo, nie pomyślałbym i pewnie waliła kijem w twoje okno. Mniejsza. Przy drugiej wiadomości serce lekko mi przyśpieszyło. Przez dłuższą chwilę zastanawiałam się, czy faktycznie powinnam odczytać. Raz się żyje.

Od: Josh
Nie wiem w co to ty grasz, ale ta zabawa przestaje być śmieszna. Flirtujesz ze mną, zostaje pobity przez obcego typa z którym ty potem znikasz. Piszesz do mnie jak bardzo się martwisz, a następnie kiedy chce wiedzieć co się z tobą dzieje, On znowu się wpieprza tam gdzie nie powinien. Co ty chcesz tym osiągnąć? Proszę, nie kontaktuj się ze mną przez jakiś czas. Tak będzie lepiej. Bawcie się dobrze.

Moje serce zamarło, ale wiedziałam, że ma rację. Potraktowałam go tak okropnie chociaż to wcale nie była moja wina. To nie ja chciałam kąpać się w basenie i od niego odejść. To nie była moja wina. Czemu ten dzień staje się najgorszym dniem w moim życiu? Ach no tak, przecież zawsze coś musi się spieprzyć. Wyjęłam telefon, by jeszcze raz spojrzeć na godzinę. Dochodziła trzecia. Po prostu super. Środek nocy, jestem w mniejszej połowie do domu, jest ciemno, jest mi zimno i nie wiem nawet czy dobrze idę. Co może mi się jeszcze trafić? Przeklęłam w duchu dzisiejszy dzień i dalej szłam niepewnym krokiem. Z zamyśleń wyrwał mnie odgłos silnika. Odwróciłam się i zauważyłam samochód, który jedzie w moim kierunku lekko zwalniając. Spokojnie Madison. On jedynie jedzie wolno, bo jest ciemno. Wyrzuć z głowy wszystkie złe scenariusze. Przyśpieszyłam kroku. Zaczynałam się bać. W końcu samochód zatrzymał się i wyszedł z niego obcy mi mężczyzna. Na moje oko 50 lat, nie więcej.
- Podwieźć? - spytał z uśmieszkiem.
- Nie, dziękuję - rzuciłam, nadal nie zatrzymując się.
- A może jednak? - wyprzedził mnie tym samym blokując mi drogę. - Wyglądasz na zagubioną, jest noc, może jednak? Serce zaczęło podchodzić mi do gardła.
- Nie. Przepraszam, ale się śpieszę.
- Och. Ale ja się nie śpieszę, więc albo grzecznie ustaniesz, albo ja przestanę być grzeczny.
- Naprawdę nie mam czasu na żarty, chcę wrócić do domu. - zaczęłam bać się coraz bardziej.
- Kto mówi o żartach? Zwyczajnie proponuję podwózkę. Nie wiem co tak młoda panienka robi o tej porze w tej dzielnicy. - Mężczyzna przysunął się do mnie jeszcze bliżej, a moje serce zaraz wyskoczy z klatki piersiowej. Spanikowałam. Zaczęłam uciekać, jednak złapał mnie za włosy przyciągając do siebie. - Powiedziałem, że za chwilę przestanę być w stosunku do ciebie miły.
- Puść mnie chory zboczeńcu! - krzyknęłam po czym zaczęłam się wyrywać. W tej chwili mężczyzna uderzył moją głową o samochód. Poczułam jak moja skroń zaczyna krwawić. Zrobił to ponownie. I znowu. I raz jeszcze. Obraz zaczął robić się zamglony. Prawie zamknęłam oczy, kiedy usłyszałam obok siebie znajomy głos.
- Puść dziewczynę - warknął chłopak. To był on, to był ten chłopak z imprezy. Skąd on wiedział, że tu jestem?
- Przepraszam bardzo, a ty jesteś kim? - spytał, dotykając mnie w tym samym czasie po biodrach.
- Powiedziałem żebyś ją puścił! - wydawał się zdenerwowany, jego mięśnie napinały się.
- To nie jest koncert życzeń. Jeśli nie jest twoją własnością, to będzie moją - przyciągnął mnie do siebie jeszcze bliżej ściskając za gardło. Jeśli wcześniej mówiłam się boję, to wyobraźcie sobie co czuję teraz.
- Powtarzam ostatni raz. Puść dziewczynę - powiedział spokojnie.
- A jeśli nie będę miał takiego zamiaru? - zadrwił lekko.
Wtedy nie wiadomo skąd, chłopak uderzył praktycznie duszącego mnie mężczyznę, który w tym samym momencie puścił mnie. Złapałam się za gardło próbując złapać oddech, którego od dobrych dwóch minut mi brakowało.
- Wsiadaj do samochodu, Madison! - krzyknął, a ja zrobiłam to co chciał.
Mężczyzna wyjął w tym czasie nóż, dźgając mojego obrońcę. Przeraziłam się nie na żarty. Chłopak trzymał się za bok. Zauważyłam, że jego bok zaczyna krwawić. Co ja mam zrobić? Wyjęłam telefon, aby zadzwonić na policję. W tym samym czasie chłopak ponownie go uderzył i wrócił pośpiesznie do samochodu i ruszył z piskiem opon. Siedziałam oddychając nieregularnie. Co się do cholery dzieje?!
- Widzisz co narobiłaś? Nie mogłaś po prostu wrócić ze mną do domu? - warknął nawet na mnie nie patrząc. - Przez ciebie musiałem sobie tylko brudzić ręce.
- Twój bok... krwawisz - wydukałam cicho.
- Zamknij się i siedź - syknął nadal na mnie nie patrząc.
Jechaliśmy przed siebie, aż ból w głowie przypomniał mi o tym, co przed chwilą się stało. Przetarłam lekko skroń i zauważyłam czerwony kolor. Krwawiłam. Oczywiście, że krwawiłaś idiotko. Kurwa, powiedziałam sama do siebie. W tym momencie chłopak spojrzał na mnie i zatrzymał samochód.
- Co on ci zrobił? Gdzie krwawisz? Boli cię? - powiedział na jednym tchu, a w jego oczach było widać przerażenie.
- Pieprzyć moją głowę, ten psychopata dźgnął cię nożem - wyrzuciłam ręce w powietrze.
- Parę godzin temu mówiłaś tak na mnie - na jego twarzy zagościł lekki uśmiech.
- W dupie mam to co mówiłam, musimy jechać na pogotowie.
- Nigdzie nie musimy jechać. Zamknij się i nie odzywaj dopóki nie dojedziemy. Mam dość denerwowania się na ciebie. - warknął w moim kierunku.
 Otworzyłam usta żeby powiedzieć cokolwiek, ale to chyba bez sensu, tylko pogorszyłabym sytuację, w której się znajduję. Uwierzcie, nie była ciekawa. Jechaliśmy w ciszy przez jakiś czas, aż zorientowałam się, że nie jest to kierunek, w którym mieszkam.
- Nie jestem pewna, ale tędy do mnie się nie jedzie - powiedziałam cicho do chłopaka, który skupiony był na drodze. Przez cały czas, kiedy jechaliśmy nie spojrzał na mnie, ani się nie odezwał.
- Brawo, mądra dziewczynka. Nie pojedziesz w tym stanie do domu, pojedziemy do mnie. - powiedział nadal koncentrując się na drodze. - Nie wejdziesz tam w takim stanie.
- Chcę jechać do domu! - krzyknęłam do chłopaka. Powolnie zwolnił i w końcu skierował swój wzrok na mnie. Miał takie piękne oczy.
- Czy mogłabyś się zamknąć i robić to o co cię proszę? Twoje pomysły nie wychodząc dziś najlepiej - powiedział dając mi do zrozumienia, że sytuacja z mężczyzną to moja wina. Przemilczałam i w ciszy jechaliśmy do domu chłopaka. Zaczynałam robić się coraz śpiąca, aż w końcu zasnęłam.

Obudziłam się dopiero po jakimś czasie w obcym dla mnie miejscu. Leżałam na kanapie, a w okół mnie była cisza i pustka. Ten psychopata zabrał mnie do siebie i teraz na pewno zgwałci. Zaczynałam się podnosić, kiedy nie wiem skąd chłopak wyszedł z łazienki. Tak mi się wydaje, że z łazienki. Jego bok był zaklejony, a krew lekko przebijała się przez bandaż. Czy to moja wina? Oczywiście, że twoja, kretynko. Wspomniałam już, że chłopak ma cudowne ciało? Stał przede mną w spodenkach bez koszulki. Jego lewa ręka pokryta była tatuażami, a ciało miał doskonale wyrzeźbione. Na pewno ćwiczył, bo miał je dużo lepsze od Josha.
- W końcu, ile to można spać - podszedł i ukucnął obok mojego łóżka. - Krew na skroni ci zaschła. Zaraz to przemyjemy, nie martw się. - uśmiechnął się, a kciukiem gładził mnie po ranie. Właśnie przypomniałam sobie jak cholernie boli.
- Chcę wracać do domu, proszę - wyrzuciłam lekko wbijając wzrok w podłogę. 
- Naturalnie kochanie. Odwiozę cię tylko jak zajmiemy się twoją raną - uśmiechnął się i wrócił do łazienki, zanim zdążyłam cokolwiek powiedzieć. Po chwili wyszedł z wodą utlenioną i wacikami. Ponownie kucnął przy kanapie na której siedziałam. Nalał niewielką ilość wody na wacik i dotknął mojej rany. Skrzywiłam się na ból, który przeszedł przez moje ciało. Cholernie mnie bolało, do tego kręciło mi się w głowie. Chłopak widząc moją reakcję przestał i patrzył na mnie swoimi pięknymi oczami. Zniknął jego agresywny wyraz twarzy i pojawił się w jego oczach spokój. Wyglądał tak niewinnie. Nie daj się zmylić, Madison - odezwał się głos w mojej głowie. To przez niego twój wieczór się spieprzył. Nie chciałam go słuchać i nadal patrzyłam się prosto w jego oczy.
- Ja nawet... - zaczęłam, ale ponownie wbiłam wzrok w podłogę.
- Ty nadal co? - uśmiechnął się i podniósł mój podbródek, abym na niego spojrzała.
- Nie wiem jak masz na imię - powiedziałam patrząc mu prosto w oczy.
- A czy to ma znaczenie jak się nazywam? I tak nie będziesz chciała mieć ze mną jakiegokolwiek kontaktu jak zaraz odwiozę cię domu. - powiedział, a w jego głosie można było usłyszeć lekki smutek.
- Mimo wszystko chciałabym wiedzieć jak nazywać chłopaka, który uratował mi życie - powiedziałam i niechętnie uśmiechnęłam się w jego stronę.
- Jak nazywać? Czyli masz zamiar utrzymywać kontakt z takim psychopatą?
- Po prostu mi powiedz, czy to tak wiele? - ponownie uśmiechnęłam się w jego kierunku.
- Justin. Możesz mówić do mnie Justin - uścisnął moją dłoń całując ją. - Tak chyba powinno wyglądać nasze zapoznanie się, nie uważasz? - Poczułam jak moje policzki rumienią się.
- Odwieziesz mnie do domu? Która jest właściwie godzina?
- Dochodzi piąta rano. Myślisz, że dasz radę wstać? Bardzo cię boli? - podał rękę, aby mi pomóc.
- Dam radę, byłam w gorszych sytuacjach - ponownie posłałam mu uśmiech i zaczęłam iść w kierunku drzwi.
- Mówisz, że już nie pierwszy raz kiedy jakiś zboczeniec chciał cię gdzieś wywieźć i zgwałcić? - powiedział i złapał klucze od samochodu, które jak się okazuje zostawił na półce.
- Niekoniecznie. To nie pierwszy raz kiedy coś mnie boli. A co z twoją raną, nie boli cię? - przygryzłam wargę.
- Bywałem w gorszych sytuacjach - powiedział cytując moje wcześniejsze słowa.
- Em.. Justin?
- Coś się stało? - spojrzał z żalem w oczach.
- Powinieneś założyć bluzkę.
Chłopak zarumienił się i podniósł jeden palec w górę okręcając się na pięcie i znikając za rogiem. Pojawił się tak szybko jak zniknął ubrany w czarną bluzę z dużymi literami NY. Wyglądał rozkosznie.

Nie muszę mówić gdzie masz jechać, prawda? - powiedziałam przypominając sobie, że chłopak wiedział o mnie dosłownie wszystko. W tym momencie nie miałam nawet zamiaru zastanawiać się skąd to wie. Po prostu chciałam wrócić do domu i odespać zaspaną noc. Chłopak kiwnął twierdząco i nim się obejrzałam podjechaliśmy na moją ulicę.
- Cóż, powinnam ci chyba podziękować za podwózkę - uśmiechnęłam się i skierowałam do drzwi. Chłopak posłał mi jeden z najpiękniejszych uśmiechów świata zmuszając mnie do tego, abym się wróciła.
- To głupie jeśli poproszę cię o twój numer? - spytałam przygryzając wargę.
- Nie spodziewałem się tego, ale skoro chcesz to nie ma problemu - podałam mu swojego iPhone'a, aby wystukał odpowiednią kombinację cyfr. - Proszę, mam nadzieję, że się odezwiesz.
Uśmiechnęłam się w jego kierunku jeszcze raz dziękując. Odezwę się pomyślałam. Na pewno.

_______________________________________________________________________________

Mam nadzieję, że wyszedł nieco dłuższy niż poprzedni. Spodziewaliście się takiego obrotu sprawy? :D Bardzo dziękuję za te 5 komentarzy! To niewiele, ale dla mnie znaczy naprawdę dużo.
Jeśli macie jakiekolwiek pytania do mnie czy do opowiadania to tutaj :)

poniedziałek, 13 października 2014

{1} First Meeting

- Jeśli zaraz nie będziesz gotowa to obiecuję, że wyjdę bez ciebie!
- Jeszcze chwila, jestem prawie gotowa! - krzyknęłam z góry do swojej przyjaciółki, która od 30 minut czekała na mnie przed drzwiami. Obiecuję wam, że przedłużam to tylko dlatego, że cholernie lubię widzieć ją zdenerwowaną. Kończyłam prostować swoje długie, brązowe sięgające do pasa włosy i przeciągnęłam usta czerwoną szminką. Dzisiaj w końcu moja długo wyczekiwana impreza na zakończenie wakacji. Nie mogę doczekać się wolnych od wszystkiego dni, dni podczas których będę wylegiwać się na słońcu przed domem, albo chodzić na imprezy jak teraz. Przejrzałam się jeszcze raz w lustrze, aby zobaczyć jak wyglądam. Krótka, błyszcząca sukienka na długi rękaw wyglądała na mnie wręcz idealnie. Co mogę powiedzieć, przy mojej figurze we wszystkim wyglądałam idealnie. Dobra starczy, żebyście nie pomyśleli, że jestem w sobie zakochana. Jeszcze raz rozczesałam włosy po czym użyłam moich ulubionych perfum. Idealnie.
- I po co tyle przeżywałaś? Przecież już jestem - zaśmiałam się schodząc po schodach do przyjaciółki, która wydawała się wychodzić z siebie. Stała z założonymi rękoma przy czym tupała nerwowo nogą o podłogę.
- Naprawdę nie chciej, żebym... - przerwała kiedy jest wzrok skierował się w moją stronę. - Kurwa mać - zaklęła po czym szybko zasłoniła usta dłonią - Madison Carter wyglądasz jak wyjęta z okładki Vogue'a! - robiąc krok do tyłu, aby mi się przyjrzeć. Złapała mnie za rękę po czym okręciła dookoła.
- Widzisz? Dlatego nie lubię jak ktoś mnie pośpiesza. Muszę zawsze wyglądać seksownie - zaśmiałam się pod nosem próbując ją jeszcze bardziej zdenerwować.
- Czy ja o czymś nie wiem? - zmrużyła oczy wytykając mnie palcem.
- O czym mówisz? - odparłam zupełnie nieświadoma tego co ta dziewczyna mówi.
- Na litość boską! Chcesz zrobić dobre wrażenie na Joshu! - podskoczyła niczym wariatka.
- Nie skacz, bo złamiesz sobie nóżkę w tym zabójczych szpilkach - zmieniłam temat.
- Nie wywijaj się, a po drugie dziękuję, że mi je pożyczyłaś - podniosła nogę do góry przyglądając się nim.
- Nie wywijam, nie podoba mi się. Lubię dobrze wyglądać sama dla siebie, przecież to wiesz.
- Ale nigdy nie stroiłaś się tak na imprezę, Madi! - nadal promieniała ze szczęścia.
- Madi? Co to za nazwa? Z resztą nieważne. Pośpieszałaś mnie, a teraz sama wszystko przedłużasz - uśmiechnęłam się otwierając drzwi dając jej do zrozumienia, że temat skończony.
- Nie upij się! - usłyszałam krzyk zza siebie. Odwróciłam się i dostrzegłam mojego starszego brata opierającego się o framugę drzwi. Stał z tym swoim głupkowatym uśmieszkiem ilustrując mnie od dołu do góry.
- Żeby Ci ślina nie pociekła - rzuciłam ironicznie w jego stronę, po czym ignorując go wyszłam z domu.
Ellie od razu otworzyła drzwi samochodowe wchodząc za miejsce kierowcy. Cieszyłam się, że to ona tym razem prowadzi. Zawsze namawiała mnie do tego, ale nie dziś. Dziś świętuję koniec wakacji i nie mam zamiaru siedzieć całą noc na trzeźwo.
- Twój brat jest cholernie pociągający - odparła blondynka przygryzając wargę.
- Ruszmy, bo chyba wrócę do łazienki i puszczę pawia - zaśmiałam się pod nosem.
- Nie udawaj. Gdyby nie był twoim bratem miałabyś na niego ochotę.
- Może - wzruszyłam ramionami. - Ale nim jest i jest okropny. Ruszmy spod tego domu, bo zaraz dostanę kurwicy, błagam - wypuściłam nerwowo powietrze.
- Grzeczniej proszę! - uśmiechnęła się i tym samym ruszając.
Dzisiejsza impreza odbywa się w domu jednej z koleżanek ze szkoły. Dziewczyna od zawsze za mną łaziła próbując stać się moją przyjaciółką, ale cóż. Mam jedną najlepszą i nie potrzebuję nowych nabytków na liście przyjaciół. Tak czy inaczej lubiłam Bellę, była ułożoną brunetką i grubym portfelem. Jej ojciec jest gubernatorem, co oznacza, że dziewczyna po prostu spała na kasie. Nie zazdrościłam jej tego. Moi rodzice byli praktycznie tak samo wysoko ustawieni co jej, więc zwyczajnie nie narzekałam na brak pieniędzy. Mimo to brakowało mi ich obecności w domu. Przez swoją pracę praktycznie nie spędzałam z nimi czasu. Kiedy ja rano wychodziłam do szkoły ich już nie było, kiedy wracałam ich też nie było, a późnymi wieczorami nie zawsze miałam ochotę schodzić. Mam nadzieję, że podczas wakacji nasze stosunki nieco polepszą się.
- Boże, ona chyba robi wesele - wyrwała mnie z zamyśleń Ellie dając do zrozumienia, że jesteśmy na miejscu. Faktycznie. Pod domem nie było praktycznie miejsc parkingowych, ale po "znajomości" dostałyśmy miejsce w garażu. Wspominałam, że dziewczyna chce mi się podlizać?
Dom roił się od ludzi. Niektórych twarze kojarzyłam jednak trafiali się tacy, których widzę pierwszy raz na oczy. Nie przeszkadzało mi to, nigdy nie należałam do osób nieśmiałych, wręcz przeciwnie. Kręcił mnie fakt, że byłam w centrum uwagi, wręcz to uwielbiałam. Ponownie blondynka przerwała mi rozmyślanie kiedy szturchnęła mnie lekko w ramię.
- Wiem, że myślisz o Joshu, ale nie martw się. Jestem pewna, że zmięknie na Twój widok - rzuciła mi spojrzenie po czym przygryzła wargę. - W sumie sama mam na Ciebie ochotę - zaśmiała się.
- Jesteś dziś obrzydła, przysięgam - spojrzałam na nią z niedowierzaniem.
- Ej tylko żartuję! - podniosła ręce w geście obronnym. - Mam na myśli to, że dziś na serio wyglądasz świetnie.
- Zawsze tak wyglądam - dodałam, po czym wyszłam z samochodu.
Bella widząc mnie od razu zaczęła iść w moją stronę z rozłożonymi rękoma.
- Madison! Nawet nie wiesz jak bardzo cieszę się z faktu, że jednak tu jesteś. Wyglądasz cudownie - dodała całując mnie w policzek.
- Powiedz mi coś czego nie wiem - zaśmiałam się. - Jak impreza? Jest już ktoś fajny, czy czekaliście na mnie? - ponownie się zaśmiałam.
- Przyszło już sporo osób, z jakieś 30 bym naliczyła, ale nie wiem. Co chwilę ktoś dojeżdża - uśmiechnęła się słodko w moim kierunku.
- Twoi rodzice w ogóle wiedzą, że robisz taką wielką imprezę? - dołączyła Ellie do naszej rozmowy.
- Oczywiście - spojrzała z niedowierzaniem. - Oni mi wszystko załatwili, bez nich nie ogarnęłabym tego wszystkiego.
- Wszystko? To co ty takiego planujesz na dziś wieczór? - przymrużyła lekko oczy Ellie.
- Wszystko - wzruszyła ramionami i poprowadziła nas do domu, z którego muzyka była słyszalna chyba na odległość 3 kilometrów.
Od zawsze wiedziałam, że nie szczędzi sobie pieniędzy i lubi luksusy, ale to co zobaczyłam po prostu mnie zszokowało. Po salonie chodzili kelnerzy, na środku stała piękna, lodowa rzeźba, do tego DJ za konsolą co chwilę mówił coś przez mikrofon. Mało tego! Dziewczyna wynajęła 10 kucharzy, którzy szykowali jedzenie. Oniemiało mnie.
- Naprawdę zadbałaś o wszystko - wyrzuciłam z siebie po dłuższym czasie.
- Bawcie się dobrze! - dała mi buziaka w policzek po czym zniknęła i poszła przywitać nowych gości.
- Ona jest szalona! - krzyknęła mi do ucha Ellie. Ledwo można było tu cokolwiek usłyszeć bez tą głośną muzykę. Nie żeby mi to przeszkadzało, ale ledwo słyszałam własne myśli. Bez zastanowienia podeszłam do stołu na którym stał alkohol i złapałam za piwo. Nie patrząc na nim po prostu je otworzyłam po czym wzięłam łyka. Drugiego. Trzeciego. Wypiłam piwo na raz.
- Gdzie się tego nauczyłaś? - spytała moja przyjaciółka, która niestety była zmuszona pić sok pomarańczowy. Na razie. Uwierzcie mi, że jest ona na tyle stuknięta, że upije się szybciej ode mnie. Nie obchodziło mnie nawet jak wrócę do domu i o której. Zwyczajnie chciałam się dziś zabawić, zabawić jak nigdy dokąd.
- Idzie! - kopnęła mnie lekko w nogę Ellie. W naszym kierunku szedł Josh. Ubrany z czarne rurki w połączeniu z dżinsową koszulą i czarnymi vansami wyglądał wręcz rozkosznie. Może faktycznie lekko mi się podobał?
- Muszę przyznać Madison, że trudno cię nie zauważyć - uśmiechnął się w moim kierunku na co od razu zalałam się rumieńcem.
- Dziękuję, też wyglądasz całkiem nieźle - odparłam.
- Całkiem? - spytał zdziwiony.
- Dobrze, bardzo zajebiście dziś wyglądasz. Lepiej? - przewróciłam teatralnie oczami.
- Po co ta agresja? - przysunął się dając mi buziaka w policzek.
- Muszę chyba iść do łazienki - wykrztusiła Ellie po czym zniknęła. Idiotka. Specjalnie zostawiła mnie z nim sam na sam. Nie mogę narzekać. Josh był wysoki, jakieś 15 centymetrów wyższy ode mnie, krótko obcięty brunet z brązowymi oczami. Do tego jego postura, która przyprawiała mnie o dreszcze. Dobra, może lekko mi się podoba.
- Naprawdę wyglądasz cudownie - powiedział po czym równie jak ja sięgnął po piwo.
- Nie jesteś za młody na alkohol? - zabrałam mu butelkę, sama robiąc z niej dużego łyka.
- I mówi to moja szesnastoletnia przyjaciółka? - puścił mi oczko na co ponownie zarumieniłam się. - Lubię kiedy to robisz.
- Kiedy robię co? - spytałam nie wiedząc co ma na myśli.
- To jak udajesz nieśmiałą, a tak na serio jesteś wredną suką - ponownie puścił mi oczko.
- Suką? Dzięki wielkie - udałam obrażoną.
- Strasznie wredną - uśmiechnął się i objął mnie ramieniem.
Staliśmy przez jakieś piętnaście minut sami i rozmawiając teoretycznie o niczym. Opowiedział mi o swoich planach na wakacjach, zrobiłam to samo. Wydawał się być naprawdę miłym chłopakiem, a ja coraz bardziej miałam ochotę, aby był kimś więcej niż tylko przyjacielem.
- Muszę do łazienki, poczekasz? - spytał odstawiając kubek po piwie odchodząc nie czekając na odpowiedź.
- Jasne - mruknęłam sama do siebie po czym odkręciłam się sięgając po paluszki. W tym samym momencie poczułam, że na moje ciało wpada inne ciało automatycznie przewracając mnie na ziemię. Nie wiedziałam co się stało zanim zdałam sobie sprawę, że obok mnie stoi dość wysoki chłopak z zaciśniętymi pięściami. Co do cholery? - mruknęłam sama do siebie podnosząc się. Po chwili żałowałam, że w ogóle się podniosłam. Stałam właśnie po środku bójki dwóch chłopaków.
- Kurwa mać! Uważałbyś trochę, dobrze? Przez Ciebie upadłam na ziemię - krzyknęłam szturchając chłopaka w ramię. Odwrócił się i zilustrował mnie wzrokiem.
- Przepraszam kochanie. Pozwól, że dokończę co zacząłem, dobrze? - spytał, a ja nie miałam pojęcia o co chodzi. W tym czasie wymierzył chłopakowi w pięści, po czym upadł na ziemię i oddalił się. O co do cholery tu chodzi? Patrzyłam z szeroko otworzonymi oczami próbując ustawić w jakiej sytuacji właśnie jestem.
- Skończyłam - uśmiechnął się zadziornie w moim kierunku. - A piękna pani ma na imię?
- Madi... - chciałam dokończyć jednak ktoś automatycznie pchnął mnie do tyłu.
- Piękna pani jest tutaj ze mną - dokończył za mnie John. Romeo, pomyślałam.
- Koleś wyluzuj. Skoro jest twoją dziewczyną to ją pilnuj i nie rób tutaj scen - syknął w kierunku chłopaka.
- Nie jestem jego dziewczyną - wtrąciłam się po czasie.
- W takim razie ten dupek nie ma prawa zabraniać ci rozmowy ze mną. Nie minęła sekunda, a Josh i chłopak, którego imienia nie znałam zaczęli okładać się pięściami na podłodze, Od razu kucnęłam krzycząc i próbując ich rozdzielić.
- Nie wtrącaj się! - krzyknęli jednocześnie na co automatycznie odsunęłam się, jednak po chwili znowu chciałam ich rozdzielić.
- Josh! Słyszysz mnie? Uspokój się do cholery! Josh - szarpałam chłopakiem jednak na darmo. Wokół nas zebrał się tłum, który zamiast mi pomóc wiwatował i obstawiał, który wygra. Po chwili Josh podniósł się z ziemi. Wyglądał okropnie. Jego włosy były w totalnym nieładzie, usta rozcięte, a koszula porwana. Czy to moja wina? Chłopak szedł w moim kierunku próbując złapać mnie za rękę, jednak zanim to zrobił został odrzucony to tyłu przez znajomych obcego chłopaka. Chciałam już za nim biec, kiedy ktoś uniósł mnie do góry i przerzucił na ramię. Nim się obejrzałam, chłopak, który właśnie tak cholernie uszkodził Josha niósł mnie w kierunku dworu i basenu. Było pusto, Bella zakazała tu wychodzić, bojąc się o szkody, więc jakim prawem ten idiota mnie tu zaciągnął?
- Puść mnie do cholery - biłam pięściami o jego plecy. Niestety byłam na tyle słaba, że chłopak jedynie zaśmiał się. Przez całą drogę musiałam iść z ręką na tyłku i uważać, abym nie pokazała przypadkiem zbyt wiele.
- Twój kolega jest bardzo agresywny - powiedział odstawiając mnie na ziemię.
- On jest agresywny? Kurwa mać człowieku ty go pobiłeś! - krzyknęłam i zaczęłam iść w kierunku drzwi. Chłopak w tym samym momencie złapał mnie za nadgarstki i cofnął.
- Puść mnie ty cholerny psychopato! - uderzyłam go w ramię mając nadzieję, że coś to może.
- Jak mnie nazwałaś? - uśmiechnął się zadziornie.
- Psychopata! Mam Ci to przetłumaczyć? Dobrze, jesteś p s y c h o p a... zaczęłam literować słowo, kiedy automatycznie chłopak znowu wziął mnie na ręce.
- Jak mnie nazwałaś? - spytał ponownie.
- Psychopatą, a teraz odstaw mnie na ziemię i daj mi stąd odejść - ponownie krzyknęłam bijąc go w plecy.
- Nie ma mowy, zachowałaś się bardzo nie ładnie - mogłam sobie wyobrazić jak teraz się uśmiecha.
- Do cholery jasnej idioto pieprzony!
- Przeproś, albo pożałujesz - odparł nieco groźniejszym tonem
- Chyba Cię posrało! Ty pożałujesz jeśli mnie w tym... - nie zdążyłam powiedzieć nawet słowa, kiedy zdałam sobie sprawę, że chłopak wrzucił mnie do basenu. Myślałam, że to żarty. Wynurzyłam się cała mokra i trzęsąca się z zimna.
- Mówiłem, że pożałujesz, ale upierałaś się - znowu uśmiechnął się. Mimo, że byłam na niego wściekła miał piękny uśmiech, dużo lepszy od Josha jeśli mam być szczera. Gapiłam się na niego jak idiotka zdając sobie sprawę gdzie się znajduję.
- Chodź pomogę Ci wyjść - wyciągnął dłoń w moim kierunku. Chwyciłam ją i kiedy zaczął mnie lekko ciągnąć, pociągnęłam mocniej przez co chłopak wpadł do wody.
- 1:1, a teraz wybacz, ale nie mam zamiaru być chora - ochlapałam go wodą i chcąc odejść ponownie złapał mnie i przyciągnął tak, że stałam teraz na przeciwko niego. Chłopak miał piękne, orzechowe oczy, który w świetle księżyca wyglądały po prostu przepięknie. Pomimo opadłej grzywki włosy również miał cudownie.
- Skoro tak ci się spodobałem to zrób zdjęcie - wykrztusił, a ja momentalnie osłupiłam.

_________________________________________________________________________________

No cóż, nie wiem co napisać, ale mam nadzieję, że opowiadanie choć w małym stopniu przypadnie wam do gustu. Byłoby mi miło, jeśli ktokolwiek zostawiłby komentarz, to wiele znaczy :))) w razie jakichkolwiek pytanek odnośnie mnie czy opowiadania odsyłam na mojego nowego aska - klik.