środa, 15 października 2014

{2} Forgiveness

Dochodziła północ, a ja byłam zmuszona marznąć w tej wodzie i oglądać tego chłopaka. Gdyby nie fakt, że pociągał mnie swoim wyglądem, już dawno byłabym w drodze do środka, a następnie do swojego domu. Cholernie cieszyłam się tą imprezą, a ten dupek w parę minut zepsuł wszystko. Miałam cholerną ochotę wsadzić mu łeb pod tą wodę i czekać, aż zabraknie mu powietrza.
- Czy ty wiesz co zrobiłeś? Zepsułeś mi wieczór! - wrzasnęłam ponownie chlapiąc go wodą. Chłopak wyglądał jakby miał z tego niezły ubaw. Patrzył na mnie wzorkiem, który palił mi dziurę w głowę. Miałam już go cholernie dosyć. Z całych sił próbowałam dojść do brzegu, jednak woda utrudniała mi całe zadanie. Po dłuższej walce udało mi się wyślizgnąć na brzeg, po czym zabrałam torebkę i skierowałam się w stronę wyjścia.
- Przepraszam - usłyszałam jak wychodzi z wody i idzie w moim kierunku. Naprawdę mnie to nie obchodziło. Nie odwracając się dalej szłam przed siebie. - Wiem, że mnie słyszysz, zatrzymaj się.
- Czego ty do cholery ode mnie chcesz?! - wrzasnęłam na chłopaka, który automatycznie drgnął.
- Twojego numeru telefonu - uśmiechnął się i oblizał usta.
- Całkiem ci odbiło, powinieneś się leczyć. Robisz awanturę, bijesz się z moim przyjacielem, wrzucasz mnie do wody, a teraz chcesz mój numer telefonu? Jesteś głupi czy głupi?
- Nazywaj mnie jak chcesz, ale to chyba nie jest twój przyjaciel - odparł pewny siebie.
- Gówno wiesz o mnie, tak samo gówno wiesz o moim życiu - syknęłam zbliżając się do niego. 
- Jeśli byłby twoim przyjacielem to wyszedłby za tobą, w końcu porwał cię obcy facet i nie wiesz jakie ma intencje - uśmiechnął się zadziornie.
- Jesteś psychopatą, ty naprawdę nim jesteś - pokręciłam głową z niedowierzaniem. Nie wiedząc kiedy, uderzyłam go z całej siły torebką. Przeklęłam się w duchu, bałam się jego reakcji. Mimo wszystko chłopak ponownie zaśmiał się. To z nim jest coś nie tak czy ze mną?
- Wiem o tobie więcej niż jesteś w stanie sobie to uświadomić - podszedł bliżej, a milimetry dzieliły nasze ciała od siebie. Byłam w stanie poczuć jego oddech na swojej skórze. Otrząśnij się dziewczyno.
- Nic nie wiesz, daj mi spokój - zebrał się we mnie spokój i powiedziałam to tak cicho, że jestem w szoku, że to usłyszał.
- Madison Carter. 16 letnia córeczka mamusi i tatusia. Ma brata Daniela i mieszka na Manhattanie. Mogłaby podcierać sobie tyłek kasą i jest wredną suką w stosunku do nowo poznanych ludzi. Chodzi do prywatnego liceum, bo wstydem byłoby pójść do publicznego. Podszedł bliżej i dotknął mojej szyi. - Do tego używa perfum Chanel No 5. Dalej będziesz upierać się w przekonaniu, że nic o tobie nie wiem? - Odsunął się, a mnie sparaliżował strach. Skąd on wie o mnie te rzeczy? To chore. - Zapomniałem dodać. Jesteś cholernie seksowna w tej mokrej sukience. 
Jeśli wzorkiem dałoby radę zabić obiecuję, wam, że jego najbliższa rodzina szykowałaby się w tej chwili na pogrzeb.
- Skąd to o mnie wiesz? - powiedziałam już nieco pewniejszym tonem.
- Dla chcącego nic trudnego, prawda? - ponownie uśmiechnął się w ten swój łobuzerski spokój.
- Spytałam skąd to o mnie wiesz - nadal kontynuowałam spokojnie.
- Jeśli jesteś zainteresowany daną osobą zrobisz wszystko, aby zebrać o niej wszelkiego rodzaju informacje, to chyba logiczne. Jesteś blondynką, która się farbuje? - zaśmiał się.
- Nie. Jestem brunetką, która cholernie ma cię dość i nie ma zamiaru dalej prowadzić tej bezsensownej rozmowy - odwróciłam się i odeszłam. O dziwo chłopak nie ruszył za mną, stał w tym samym miejscu odprowadzając mnie wzrokiem. Byłam w szoku, że Ellie nie zareagowała na moją jak się okazuje godzinną nieobecność. Szukałam jej wzorkiem po całym pomieszczeniu, aż znalazłam w objęciach obcego mi chłopaka. 
- Czemu do cholery jesteś mokra? - posłała mi dziwne spojrzenie.
- Czemu do cholery śmierdzisz alkoholem i dajesz macać się obcym typom? - odpyskowałam w nerwach. 
- O cholerę ci chodzi? Znikasz na nie wiadomo ile i masz do mnie jeszcze pretensje. 
- Przepraszam, wracamy - odpowiedziałam nawet na nią nie patrząc. 
- Dobrze się czujesz? Nigdzie nie wracamy, bynajmniej ja. Chcesz to sobie idź. - wyrzuciła obojętnie w moją stronę.
Zamarłam. Czy ona właśnie mnie wystawiła? Rozumiem, że nie było mnie przez godzinę, ale to nie zmienia faktu, że jest moją pieprzoną przyjaciółką i skoro przyjechałyśmy razem to i razem wrócimy. Co za popieprzony wieczór.
- Słucham? Ellie, nie wygłupiaj się naprawdę chcę wracać - popatrzyłam na nią, na co dziewczyna totalnie mnie olała. Złapała chłopaka za rękę i odeszli. Potarłam skronie głową. To jakiś sen, ten dzień nie miał dziś miejsca. Ponownie rozejrzałam się po pokoju starając się dostrzec znajomą twarz. Dziewczyna stała tyłem, ale od razu wiedziałam, że jest osobą, której szukałam. Ruszyłam w jej kierunku przepychając się kiedy była potrzeba. 
- Bella, możemy porozmawiać? - spytałam cicho odciągając dziewczynę od rozmowy.
- Oczywiście kochanie - posłała mi jeden z najpiękniejszych uśmiechów  - Zaraz... czemu ty jesteś cała mokra? Boże, co się stało?
- Nic. Słuchaj, nie wiesz gdzie jest Josh?
- Josh? Od tej bijatyki od razu opuścił imprezę, nie pożegnał się nawet ze mną ani z nikim. Coś go mocno zdenerwowało, ale kompletnie nie mam pojęcia o co chodziło. - powiedziała na jednym tchu, ledwo ją zrozumiałam. Również wydała się być lekko pijana. Czy tylko ja jedyna jestem tu trzeźwa? - Coś się stało Madison? Wyglądasz na przerażoną - szybko mnie przytuliła.
- Nie nic, naprawdę. Już ci nie przeszkadzam, jeszcze raz dziękuję za imprezę, jest świetna - posłałam jej sztuczny uśmiech, na co ona zamrugała rzęsami i wróciła do rozmowy. Skłamałam. Było mi zimno, Ellie odeszła nie wiadomo gdzie, Josh również przepadł, a do tego byłam cała mokra i nie miałam transportu do domu. Usiadłam obok baru biorąc piwo. Mimo sytuacji, w której się znajdowałam nie chciałam psuć sobie do końca wieczoru. To w końcu pierwszy dzień wakacji. Dochodziła godzina pierwsza, a ja zaczynałam mieć pomału wszystkiego dość. Wyciągnęłam telefon. 

Do: Josh
Josh, gdzie ty jesteś? Zniknąłeś bez żadnego słowa. Martwię się. 

Wysłałam esemesa biorąc kolejny łyk piwa. Nie odpisał. Wypiłam kolejne piwo. Nadal cisza. Kolejne. Cisza. Kolejne. Następna godzina minęła mi na tym, że wypiłam 5 piw pod rząd, aż w końcu przyszła długo wyczekiwana wiadomość. Szybko wyciągnęłam telefon, odblokowując go i odczytując wiadomość.

Od: 7065
Witaj w naszej loterii! 100,000 jest dostępne jeśli tylko wyślesz SMS o treści "Biorę Udział" na numer 7065. Każdy numer wygrywa!

To chyba jakieś żarty. Zaczęło lekko kręcić mi się w głowie, pięć piw pod rząd robi swoje, nie ma co. Ledwo wstałam od baru i wyszłam przed dom, aby zadzwonić. Nie miałam pewności czy odbierze, ale warto spróbować. Trafiłam na kontakt, którego szukałam i bez zawahania połączyłam się z numerem. Nie odebrał. Czego mogłam się spodziewać? Przez moją głupotę wdał się w bójkę. Byłam cholernie na siebie zła. Usiadłam na krawężniku, schylając głowę do swoich kolan.
- Księżniczka nie ma czym wrócić? - znowu usłyszałam ten irytujący głos obok siebie.
- Nie, ma dość ciebie. Chyba wszystko sobie już wyjaśniliśmy - powiedziałam po czym podniosłam się. Chłopak złapał mnie za nadgarstek tym samym powodując, że wróciłam do poprzedniej pozycji. 
- Chcę tylko porozmawiać, nie wrzucę cię już do basenu - zażartował, chociaż mi do śmiechu nie było. - Przepraszam. Wiem, że już to mówiłem, ale chyba zachowałem się trochę nie na miejscu. Jeśli nie masz nic przeciwko z chęcią odwiozę cię do domu. - Nie patrząc na chłopaka podniosłam się i zaczęłam iść.
- Wystarczyło powiedzieć nie, nie musisz odchodzić.
- Gdzie jest twój pieprzony samochód, chcę już wracać - powiedziałam w nerwach patrząc tępo w swoje buty, które wyglądały jakby były po wojnie.
- Ulicę dalej, nie było miejsca. Chodź, zaprowadzę - uśmiechnął się i wyciągnął rękę w moim kierunku. Zignorowałam to wyprzedzając go i idąc dalej. Potarłam swoje ramiona z zimna. Był środek nocy, a ja nadal szłam w mokrych ciuchach po środku ulicy. W pewnym momencie poczułam jak na moje ramiona opada kurtka. Dał mi swoją kurtkę. 
- Nie chce żebyś była chora - uśmiechnął się.
- Dziękuję - wywróciłam teatralnie oczami. 
- Nadal jesteś na mnie zła?
- Boże powinni ci przyznać za to Oscara, jednak nie jesteś taki głupi za jakiego cię wzięłam - syknęłam, odsuwając się od niego.
- Co ja ci kurwa takiego zrobiłem, że zachowujesz się jak jakaś tępa suka? - wyrzucił ręce w powietrze patrząc na mnie ze złością.
W tym momencie mnie zatkało. Bliska byłam wybaczenia mu, a on zachował się jak ostatnia świnia. Nie wiem co uderzyło mi do głowy, że zdecydowałam się na jazdę z tym chłopakiem. Przecież ja nawet nie znałam jego imienia. Zdjęłam kurtkę i rzuciłam nią w chłopaka.
- Bierz tą pieprzoną kurtkę i zniknij mi z oczu - krzyknęłam po czym zaczęłam biec jak najdalej od niego. Jestem taką kretynką. Czy ja na serio postradałam zmysły i chciałam wsiąść do samochodu z chłopakiem, który: po pierwsze pobił mojego Josha, wrzucił mnie do basenu, a do tego nazwał teraz tępą suką? Nie znam nawet jego imienia, nie wiem jakie ma wobec mnie zamiary, a ja planowałam właśnie jechać z nim w jednym samochodzie? Z rozmyśleń wyrwał mnie telefon, który od razu przyłożyłam do ucha.
- Czego? - warknęłam ostro, nie patrząc nawet na to z kim rozmawiam.
- Wszystko dobrze? Brzmisz jakbyś była zestresowana, nadal jesteś na imprezie? - to Josh. Cholera. Jednak do mnie po tym wszystkim zadzwonił, a jednak. Martwi się o mnie. Cholera.
- Obecnie jestem przed Belli domem, ale gdybyś mógł.. - chciałam poprosić chłopaka o to, by po mnie przyjechał, jednak w tej samej chwili nie wiadomo skąd podszedł do mnie On i zabrał mój telefon.
- Nie musisz się o nią martwić. Byłem z nią wtedy, kiedy zabrakło Ciebie. Z łaski swojej odpierdol się teraz od niej i pozwól, że nadal się nią zajmę - krzyknął do telefonu, rozłączył się i oddał mój tgo w moje ręce. Skąd do cholery wiedział z kim rozmawiam? Ten chłopak jest jak dziura w drodze. Staram się go ominąć, a mimo to i tak na niego trafiam. Za jakie grzechy?
- Mówiłam to, ale powtórzę. Jesteś pieprzonym psychopatą! - wyrzuciłam ręce w powietrze.
- Słuchaj mnie. Jeśli nie chcesz żebym cię odwiózł to mam to w dupie. Możesz wrócić bezpiecznie do domu w moim towarzystwie lub wrócić na imprezę i spać na kanapie albo ewentualnie włóczyć się sama przez całą noc - nie był już miły, mówił tak, że w pewnym momencie zaczęłam się go bać. Jego piękne, karmelowe oczy zmieniły kolor na ciemny, który przypominał wręcz odcień palonej kawy. Zrobiłam krok do tyłu, aby zmniejszyć między nami odległość. Zaczynałam się go bać, ręce zalały się potem, do tego serce waliło mi tak głośno, że pewnie je słyszał. Nie wiedziałam nawet co mu odpowiedzieć, jednak przerwał tą niezręczną ciszę.
- Albo pójdziesz teraz ze mną, albo mam cię gdzieś i wracam do siebie. Mam ważniejsze rzeczy na głowie niż zawracanie sobie dupy pijaną małolatą, którą olał chłopak, a przyjaciółka maca się z innymi. Wybór należy do ciebie.
- Nie - powiedziałam tak cicho, że ledwo mnie usłyszał. - Nie jadę nigdzie z tobą i proszę, daj mi święty spokój, zniszczyłeś mi cały wieczór, do tego traktujesz mnie jak śmiecia. Po prostu stąd jedź i zajmij się swoimi własnymi sprawami. - wyrzuciłam na jednym tchu.
Chłopak nie odezwał się, zamiast tego poszedł w kierunku samochodu, a mnie zostawił samą na ulicy. Wraz z jego oddaleniem co raz bardziej żałowałam tego, że mam tak niewyparzony język. Stałam z głową w dół, a zimny wiatr dokładnie przeleciał przez moje ciało i włosy. Nie wiedziałam co teraz zrobić. Miałam dwa wyjścia. Pierwsze, iść i prosić Bellę o nocleg i drugie. Zdecydowałam się jednak, że wrócę sama jak też zaproponował mi to chłopak. Całą drogę rozmyślałam o tym co się stało. Potarłam dłonią czoło. Robiło się coraz zimniej, a ja wracałam jedynie w krótkiej sukience, bez żadnej kurtki. Na całe szczęście nie byłam już mokra, chociaż nadal pocierałam ramiona rękami w celu ogrzania się. Po dziesięciu minutach drogi zdałam sobie sprawę, że moje nogi w tych obcasach odmawiają posłuszeństwa. Zdjęłam je i wzięłam do ręki, drugą wyciągając telefon. Całkowicie zapomniałam o tym, że dzwonił Josh. Pewnie byłabym teraz w jego samochodzie i w cieple jechała do domu, zamiast tego wlokę się jak włóczęga ulicami, którymi nie szłabym nawet w dzień. Jak bardzo upadłam dziś na głowę? Odblokowując telefon zauważyłam dwie wiadomości. Jedna od mamy, druga od Josha. Niepewnie odczytałam pierwszą, w której mama informuje mnie, że idzie spać i mam sama sobie otworzyć drzwi. Super mamo, nie pomyślałbym i pewnie waliła kijem w twoje okno. Mniejsza. Przy drugiej wiadomości serce lekko mi przyśpieszyło. Przez dłuższą chwilę zastanawiałam się, czy faktycznie powinnam odczytać. Raz się żyje.

Od: Josh
Nie wiem w co to ty grasz, ale ta zabawa przestaje być śmieszna. Flirtujesz ze mną, zostaje pobity przez obcego typa z którym ty potem znikasz. Piszesz do mnie jak bardzo się martwisz, a następnie kiedy chce wiedzieć co się z tobą dzieje, On znowu się wpieprza tam gdzie nie powinien. Co ty chcesz tym osiągnąć? Proszę, nie kontaktuj się ze mną przez jakiś czas. Tak będzie lepiej. Bawcie się dobrze.

Moje serce zamarło, ale wiedziałam, że ma rację. Potraktowałam go tak okropnie chociaż to wcale nie była moja wina. To nie ja chciałam kąpać się w basenie i od niego odejść. To nie była moja wina. Czemu ten dzień staje się najgorszym dniem w moim życiu? Ach no tak, przecież zawsze coś musi się spieprzyć. Wyjęłam telefon, by jeszcze raz spojrzeć na godzinę. Dochodziła trzecia. Po prostu super. Środek nocy, jestem w mniejszej połowie do domu, jest ciemno, jest mi zimno i nie wiem nawet czy dobrze idę. Co może mi się jeszcze trafić? Przeklęłam w duchu dzisiejszy dzień i dalej szłam niepewnym krokiem. Z zamyśleń wyrwał mnie odgłos silnika. Odwróciłam się i zauważyłam samochód, który jedzie w moim kierunku lekko zwalniając. Spokojnie Madison. On jedynie jedzie wolno, bo jest ciemno. Wyrzuć z głowy wszystkie złe scenariusze. Przyśpieszyłam kroku. Zaczynałam się bać. W końcu samochód zatrzymał się i wyszedł z niego obcy mi mężczyzna. Na moje oko 50 lat, nie więcej.
- Podwieźć? - spytał z uśmieszkiem.
- Nie, dziękuję - rzuciłam, nadal nie zatrzymując się.
- A może jednak? - wyprzedził mnie tym samym blokując mi drogę. - Wyglądasz na zagubioną, jest noc, może jednak? Serce zaczęło podchodzić mi do gardła.
- Nie. Przepraszam, ale się śpieszę.
- Och. Ale ja się nie śpieszę, więc albo grzecznie ustaniesz, albo ja przestanę być grzeczny.
- Naprawdę nie mam czasu na żarty, chcę wrócić do domu. - zaczęłam bać się coraz bardziej.
- Kto mówi o żartach? Zwyczajnie proponuję podwózkę. Nie wiem co tak młoda panienka robi o tej porze w tej dzielnicy. - Mężczyzna przysunął się do mnie jeszcze bliżej, a moje serce zaraz wyskoczy z klatki piersiowej. Spanikowałam. Zaczęłam uciekać, jednak złapał mnie za włosy przyciągając do siebie. - Powiedziałem, że za chwilę przestanę być w stosunku do ciebie miły.
- Puść mnie chory zboczeńcu! - krzyknęłam po czym zaczęłam się wyrywać. W tej chwili mężczyzna uderzył moją głową o samochód. Poczułam jak moja skroń zaczyna krwawić. Zrobił to ponownie. I znowu. I raz jeszcze. Obraz zaczął robić się zamglony. Prawie zamknęłam oczy, kiedy usłyszałam obok siebie znajomy głos.
- Puść dziewczynę - warknął chłopak. To był on, to był ten chłopak z imprezy. Skąd on wiedział, że tu jestem?
- Przepraszam bardzo, a ty jesteś kim? - spytał, dotykając mnie w tym samym czasie po biodrach.
- Powiedziałem żebyś ją puścił! - wydawał się zdenerwowany, jego mięśnie napinały się.
- To nie jest koncert życzeń. Jeśli nie jest twoją własnością, to będzie moją - przyciągnął mnie do siebie jeszcze bliżej ściskając za gardło. Jeśli wcześniej mówiłam się boję, to wyobraźcie sobie co czuję teraz.
- Powtarzam ostatni raz. Puść dziewczynę - powiedział spokojnie.
- A jeśli nie będę miał takiego zamiaru? - zadrwił lekko.
Wtedy nie wiadomo skąd, chłopak uderzył praktycznie duszącego mnie mężczyznę, który w tym samym momencie puścił mnie. Złapałam się za gardło próbując złapać oddech, którego od dobrych dwóch minut mi brakowało.
- Wsiadaj do samochodu, Madison! - krzyknął, a ja zrobiłam to co chciał.
Mężczyzna wyjął w tym czasie nóż, dźgając mojego obrońcę. Przeraziłam się nie na żarty. Chłopak trzymał się za bok. Zauważyłam, że jego bok zaczyna krwawić. Co ja mam zrobić? Wyjęłam telefon, aby zadzwonić na policję. W tym samym czasie chłopak ponownie go uderzył i wrócił pośpiesznie do samochodu i ruszył z piskiem opon. Siedziałam oddychając nieregularnie. Co się do cholery dzieje?!
- Widzisz co narobiłaś? Nie mogłaś po prostu wrócić ze mną do domu? - warknął nawet na mnie nie patrząc. - Przez ciebie musiałem sobie tylko brudzić ręce.
- Twój bok... krwawisz - wydukałam cicho.
- Zamknij się i siedź - syknął nadal na mnie nie patrząc.
Jechaliśmy przed siebie, aż ból w głowie przypomniał mi o tym, co przed chwilą się stało. Przetarłam lekko skroń i zauważyłam czerwony kolor. Krwawiłam. Oczywiście, że krwawiłaś idiotko. Kurwa, powiedziałam sama do siebie. W tym momencie chłopak spojrzał na mnie i zatrzymał samochód.
- Co on ci zrobił? Gdzie krwawisz? Boli cię? - powiedział na jednym tchu, a w jego oczach było widać przerażenie.
- Pieprzyć moją głowę, ten psychopata dźgnął cię nożem - wyrzuciłam ręce w powietrze.
- Parę godzin temu mówiłaś tak na mnie - na jego twarzy zagościł lekki uśmiech.
- W dupie mam to co mówiłam, musimy jechać na pogotowie.
- Nigdzie nie musimy jechać. Zamknij się i nie odzywaj dopóki nie dojedziemy. Mam dość denerwowania się na ciebie. - warknął w moim kierunku.
 Otworzyłam usta żeby powiedzieć cokolwiek, ale to chyba bez sensu, tylko pogorszyłabym sytuację, w której się znajduję. Uwierzcie, nie była ciekawa. Jechaliśmy w ciszy przez jakiś czas, aż zorientowałam się, że nie jest to kierunek, w którym mieszkam.
- Nie jestem pewna, ale tędy do mnie się nie jedzie - powiedziałam cicho do chłopaka, który skupiony był na drodze. Przez cały czas, kiedy jechaliśmy nie spojrzał na mnie, ani się nie odezwał.
- Brawo, mądra dziewczynka. Nie pojedziesz w tym stanie do domu, pojedziemy do mnie. - powiedział nadal koncentrując się na drodze. - Nie wejdziesz tam w takim stanie.
- Chcę jechać do domu! - krzyknęłam do chłopaka. Powolnie zwolnił i w końcu skierował swój wzrok na mnie. Miał takie piękne oczy.
- Czy mogłabyś się zamknąć i robić to o co cię proszę? Twoje pomysły nie wychodząc dziś najlepiej - powiedział dając mi do zrozumienia, że sytuacja z mężczyzną to moja wina. Przemilczałam i w ciszy jechaliśmy do domu chłopaka. Zaczynałam robić się coraz śpiąca, aż w końcu zasnęłam.

Obudziłam się dopiero po jakimś czasie w obcym dla mnie miejscu. Leżałam na kanapie, a w okół mnie była cisza i pustka. Ten psychopata zabrał mnie do siebie i teraz na pewno zgwałci. Zaczynałam się podnosić, kiedy nie wiem skąd chłopak wyszedł z łazienki. Tak mi się wydaje, że z łazienki. Jego bok był zaklejony, a krew lekko przebijała się przez bandaż. Czy to moja wina? Oczywiście, że twoja, kretynko. Wspomniałam już, że chłopak ma cudowne ciało? Stał przede mną w spodenkach bez koszulki. Jego lewa ręka pokryta była tatuażami, a ciało miał doskonale wyrzeźbione. Na pewno ćwiczył, bo miał je dużo lepsze od Josha.
- W końcu, ile to można spać - podszedł i ukucnął obok mojego łóżka. - Krew na skroni ci zaschła. Zaraz to przemyjemy, nie martw się. - uśmiechnął się, a kciukiem gładził mnie po ranie. Właśnie przypomniałam sobie jak cholernie boli.
- Chcę wracać do domu, proszę - wyrzuciłam lekko wbijając wzrok w podłogę. 
- Naturalnie kochanie. Odwiozę cię tylko jak zajmiemy się twoją raną - uśmiechnął się i wrócił do łazienki, zanim zdążyłam cokolwiek powiedzieć. Po chwili wyszedł z wodą utlenioną i wacikami. Ponownie kucnął przy kanapie na której siedziałam. Nalał niewielką ilość wody na wacik i dotknął mojej rany. Skrzywiłam się na ból, który przeszedł przez moje ciało. Cholernie mnie bolało, do tego kręciło mi się w głowie. Chłopak widząc moją reakcję przestał i patrzył na mnie swoimi pięknymi oczami. Zniknął jego agresywny wyraz twarzy i pojawił się w jego oczach spokój. Wyglądał tak niewinnie. Nie daj się zmylić, Madison - odezwał się głos w mojej głowie. To przez niego twój wieczór się spieprzył. Nie chciałam go słuchać i nadal patrzyłam się prosto w jego oczy.
- Ja nawet... - zaczęłam, ale ponownie wbiłam wzrok w podłogę.
- Ty nadal co? - uśmiechnął się i podniósł mój podbródek, abym na niego spojrzała.
- Nie wiem jak masz na imię - powiedziałam patrząc mu prosto w oczy.
- A czy to ma znaczenie jak się nazywam? I tak nie będziesz chciała mieć ze mną jakiegokolwiek kontaktu jak zaraz odwiozę cię domu. - powiedział, a w jego głosie można było usłyszeć lekki smutek.
- Mimo wszystko chciałabym wiedzieć jak nazywać chłopaka, który uratował mi życie - powiedziałam i niechętnie uśmiechnęłam się w jego stronę.
- Jak nazywać? Czyli masz zamiar utrzymywać kontakt z takim psychopatą?
- Po prostu mi powiedz, czy to tak wiele? - ponownie uśmiechnęłam się w jego kierunku.
- Justin. Możesz mówić do mnie Justin - uścisnął moją dłoń całując ją. - Tak chyba powinno wyglądać nasze zapoznanie się, nie uważasz? - Poczułam jak moje policzki rumienią się.
- Odwieziesz mnie do domu? Która jest właściwie godzina?
- Dochodzi piąta rano. Myślisz, że dasz radę wstać? Bardzo cię boli? - podał rękę, aby mi pomóc.
- Dam radę, byłam w gorszych sytuacjach - ponownie posłałam mu uśmiech i zaczęłam iść w kierunku drzwi.
- Mówisz, że już nie pierwszy raz kiedy jakiś zboczeniec chciał cię gdzieś wywieźć i zgwałcić? - powiedział i złapał klucze od samochodu, które jak się okazuje zostawił na półce.
- Niekoniecznie. To nie pierwszy raz kiedy coś mnie boli. A co z twoją raną, nie boli cię? - przygryzłam wargę.
- Bywałem w gorszych sytuacjach - powiedział cytując moje wcześniejsze słowa.
- Em.. Justin?
- Coś się stało? - spojrzał z żalem w oczach.
- Powinieneś założyć bluzkę.
Chłopak zarumienił się i podniósł jeden palec w górę okręcając się na pięcie i znikając za rogiem. Pojawił się tak szybko jak zniknął ubrany w czarną bluzę z dużymi literami NY. Wyglądał rozkosznie.

Nie muszę mówić gdzie masz jechać, prawda? - powiedziałam przypominając sobie, że chłopak wiedział o mnie dosłownie wszystko. W tym momencie nie miałam nawet zamiaru zastanawiać się skąd to wie. Po prostu chciałam wrócić do domu i odespać zaspaną noc. Chłopak kiwnął twierdząco i nim się obejrzałam podjechaliśmy na moją ulicę.
- Cóż, powinnam ci chyba podziękować za podwózkę - uśmiechnęłam się i skierowałam do drzwi. Chłopak posłał mi jeden z najpiękniejszych uśmiechów świata zmuszając mnie do tego, abym się wróciła.
- To głupie jeśli poproszę cię o twój numer? - spytałam przygryzając wargę.
- Nie spodziewałem się tego, ale skoro chcesz to nie ma problemu - podałam mu swojego iPhone'a, aby wystukał odpowiednią kombinację cyfr. - Proszę, mam nadzieję, że się odezwiesz.
Uśmiechnęłam się w jego kierunku jeszcze raz dziękując. Odezwę się pomyślałam. Na pewno.

_______________________________________________________________________________

Mam nadzieję, że wyszedł nieco dłuższy niż poprzedni. Spodziewaliście się takiego obrotu sprawy? :D Bardzo dziękuję za te 5 komentarzy! To niewiele, ale dla mnie znaczy naprawdę dużo.
Jeśli macie jakiekolwiek pytania do mnie czy do opowiadania to tutaj :)

8 komentarzy:

  1. Super! Akcja się coraz bardziej rozkręca. Justin jest momentami strasznym dupkiem, ale z drugiej strony ona jest cholernie wredna więc pasują do siebie ;) Czekam na następny rozdział <3

    OdpowiedzUsuń
  2. mega mi się podoba :p

    OdpowiedzUsuń
  3. Super rozdział! Czekam na kolejny ♥

    OdpowiedzUsuń
  4. super ! bede zagladac i czekam na kolejny rozdział :P

    OdpowiedzUsuń
  5. To jest genialne! Taka bad Madison i Justi.. Wiedziałam, że on się pojawi gdy szła ulica, tak jest zawsze,haha. Biorę się za kolejny i mam nadzieję, że wpadniesz do mnie. :) hhttp://youaremyprivatesunshine.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń